0
Karolina_s 2 listopada 2015 20:26
DSC03836.JPG



Pomimo trudu związanego z drogą, warto było tu przyjechać - plaża jest naprawdę piękna, szeroka i praktycznie pusta.

DSC03812.JPG



DSC03817.JPG



DSC03822.JPG



DSC03824.JPG


Odległość z Corong Corong to niespełna 25 km, niby niedużo, ale przez te opada, nieustanne wypychanie skutera z błota wyczerpało nas i znacząco wydłużyło czas dojazdu. Dodatkowo dwie osoby na jednym skuterze to dodatkowe utrudnienie jak na taką trasę cross country. Jeśli nie jest deszczowo to droga powinna być tylko lekko wyboista.
Ciężko było zebrać się do powrotu zważywszy, że wiedziałyśmy co nas czeka, ale nie mogłyśmy pozwolić sobie na ten survival po zmroku, co i tak ostatecznie się stało. Gdy dojechałyśmy do asfaltu rozpętała się prawdziwa ulewa, robiąc sobie przerwy pod wiatami przystankowymi, musiałyśmy jechać do El Nido pomimo warunków pogodowych, bo przecież mamy oddać skuter do 20ej. Ta jazda w ulewie, po zmroku, bez oświetlonej drogi i wśród kierowców z naprzeciwka jadących bez świateł to był koszmar. Jednak udało nam się oddać skuter na czas.
Humor ma nam poprawić kolacja w restauracji z grillem w El Nido. Można sobie wybrać rybę, która będzie dla nas grillowana - zestaw z ryżem i surówką kosztuje 200 PHP (16,40 zł). Oczywiście im większa ryba tym drożej.

DSC03841.JPG



Dzień 15 (03.07.2015)
Dzisiaj w zasadzie ostatnia szansa na island hopping. Temat płynięcia na Coron został już definitywnie zamknięty, gdyż pogoda na morzu jest nieustająco słaba. Oczywiście łodzie mogą wypływać, ale taka podróż nie miałaby w sobie nic przyjemnego - gość z agencji przy każdej naszej wizycie i pytaniu o Coron podawał nam nazwę jakiegoś leku na chorobę morską - było to dość sugestywne.
Zapasowo wcześniej miałyśmy kupione bilety lotnicze z Puerto Princessa, więc można było wcielić plan B w życie. Podczas naszego pobytu nie słyszałyśmy o żadnych wypadkach łodzi płynących na Coron, ale nasza rezygnacja nie wiązała się brakiem bezpieczeństwa tylko raczej brakiem chęci przeżycia 8-godzinnej mordęgi na statku.
Ogólnie praktycznie wszystkie łódki na island hopping startują o 9 rano. Zatem pół godziny wcześniej zjawiamy się w naszej zaprzyjaźnionej agencji. W związku z pogodą, podczas naszego pobytu w El Nido, zawieszone są toury C i D, gdyż ich trasy są wytyczone tak, że wypływa się na otwarte może, co byłoby w tych małych łódkach, pełnych turystów zbyt niebezpieczne.
Mamy wybór między tour A i B, decydujemy się na ten pierwszy, czyli temat przewodni laguny. Oficjalna cena to 1200 PHP, dostajemy upust na 700 PHP/os. (57,40 zł). Dodatkowo każdy turysta musi wykupić taki kwit, który nazywa się Environmental Fee za 200 PHP (16,40 zł) - jest on imienny i ważny przez 10 dni.
Kilka minut po 9ej wyruszamy z brzegu do naszej łódki - trzeba się przygotować na to, że musimy iść w wodzie i im dalej stoi łódka tym bardziej się zmoczymy, zatem trzeba pamiętać żeby mieć coś wodoszczelnego na nasze rzeczy.
Podczas naszej wycieczki odwiedzamy m.in. Small Lagoon, Big Lagoon, Secret Lagoon, Seven Comodos Beach. W agencji poinformowano nas, że w jednej z lagun będą kajaki - niestety nikt nie zdradził, że nie jest to zawarte w cenie wycieczki i za wypożyczenie trzeba dodatkowo zapłacić.
Trasa touru może się trochę zmienić od pierwotnej - szef wycieczki modyfikuje ją w zależności od pogody. Najgorszy był początek w Small Lagoon, dlatego że tak, jak wspomniałam wszystkie łódki startują z El Nido ok. 9ej, więc wszystkie spotykają się w pierwszym punkcie i kłębi się od ludzi i łódek w tej pierwszej lagunie. Potem jest już lepiej i w kolejnych miejscach spotyka się tylko po kilka łódek. W czasie wycieczki załoga łódki przygotowuje obiad dla wszystkich, nie są to jakieś super dania, ale spokojnie można się najeść.
W czasie wycieczki były przelotne opady, ale pojawiało się też słońce, więc pogodę można uznać za umiarkowaną. Natomiast najwięcej emocji wzbudził powrót z ostatniej plaży do El Nido, gdyż wiatr się wzmógł i płynęliśmy "pod prąd" - woda wlewała się do łódki za każdej strony i rzucało nami jak byśmy siedzieli w łupince od orzecha. Wtedy to uznałam, że odpuszczenie rejsu na Coron to była świetna decyzja :-)
Do El Nido dopłynęliśmy po 17ej, więc na wycieczkę trzeba zagospodarować sobie cały dzień.

DSC03845.JPG



DSC03846.JPG



DSC03859.JPG



DSC03867.JPG



DSC03868.JPG



DSC03872.JPG



Dzisiejszy wieczór upłynął pod znakiem szczura. Wybrałyśmy się ponownie do El Nido, gdy przechodziłyśmy jakąś boczną uliczką to szczur przebiegł nam drogę, gdy wracałyśmy to omalże na nas nie wpadł. Zatem jeśli ktoś nie lubi gryzoni to powinien trzymać się raczej głównego deptaka. Jakby tego było mało to w nocy szczury grasowały wokół naszej chatki w Tay Joe.Dzień 16 (04.07.2015)
Dzisiaj chcemy przenieść się do Port Barton, zatem opuszczamy rano naszą kwaterę. Podczas małego shoppingu w pobliskim "supermarkecie" byłyśmy świadkami jak mały gekon został pożarty przez szczura, który wyłonił się z boazerii w suficie - było to dziwne zdarzenie... delikatnie mówiąc.
Ok. 10ej opuszczamy szczurze El Nido i jedziemy autobusem w kierunku San Juan 200 PHP (16,40 zł, ok. 3,5h), wysiądziemy mniej więcej w połowie drogi skąd musimy złapać transport do Port Barton.

DSC03887.JPG



DSC03888.JPG


Do przyjazdu w to miejsce skłoniła nas relacja turystów, których spotkałyśmy w El Nido a odwiedzili oni 3 dni wcześniej właśnie Port Barton i mieli pogodę jak marzenie.
Autobus wyrzuca nas na krzyżówce przy głównej drodze. Zalegamy na przystanko-sklepie i czekamy, bo nikt nie wie w zasadzie kiedy będzie autobus, może jakiś przyjedzie a może nie. Na tym samym przystanku koczowali kierowcy trycykli, którzy starali się udawać, że pracują.

DSC03898.JPG



DSC03893.JPG


Po jakimś czasie nieco się ośmielili i zaproponowali, że mogą nas podrzucić do Port Barton, oczywiście rzucili jakąś cenę z kosmosu, więc się nie zgodziłyśmy. Jednak później okazało się jak bardzo karkołomnym pomysłem była w ogóle propozycja przemierzania tej trasy trycyklem.
Po ok. 1,5h odmóżdżającego oczekiwania nadjechał Van - cena 150 PHP (12,60 zł) bez żadnych targów, bo szansa, że przyjedzie coś jeszcze była bliska zeru.
Droga była fatalna, tonęliśmy w błocie, kierowca nie był raczej filipińskim Hołowczycem, więc rzucało nami na wszystkie strony i momentami byliśmy bardzo blisko krawędzi "drogi"... lepiej było nie patrzeć w dół ;-)
W naszym pojeździe poznałyśmy Australijczyka, który mieszkał w Port Barton, więc udzielił nam kilka wskazówek.
Van dowiózł nas do biura turystycznego (taka procedura) - trzeba uiścić jakieś environmental fee - chyba 20 PHP.
Po oglądnięciu kilku kwater decydujemy się na El Busero 400 PHP za pokój (32,80 zł). Hotel jest czysty, ma własną restaurację, wifi. Pokój jest dość mały i w zasadzie bez okna, ale ogólnie można przywyknąć. W Port Barton prąd jest tylko przez kilka godzin w ciągu doby, więc trzeba sobie radzić. Tylko najdroższe resorty mają swoje generatory.
Na kolację udajemy się do polecanego przez Australijczyka miejsca Gacayan Restaurant na przeciwko szkoły. Restauracja to duże słowo - podają tutaj filipińskie dania, ale warunki są lepsze niż w tych przydrożnych garkuchaniach. Jedzenie jest na ciepło, więc to już pierwsza duża zaleta. Codziennie jest oferta, że za 50 PHP (4,20 zł) dostajemy ryż + "danie dnia" do wyboru + napój. Wybrałyśmy potrawkę z dynią i mleczkiem kokosowym. Muszę przyznać, że była to jedna z nielicznych rzeczy, która była naprawdę smaczna na Filipinach.

DSC03928.JPG


Komary wieczorami tną niemiłosiernie, więc trzeba się przygotować na ostrą walkę z tymi bestiami.

Dzień 17 (05.07.2015)
Dzisiejszy dzień ma służyć chilloutowi. Przed wyjściem na plażę rozmawiam z Polką, która zatrzymała się w tym samym hotelem. To w zasadzie jedyna rodaczka, którą udało nam się spotkać na Filipinach, choć nie tak w 100 %, bo mieszkała ona od 25 lat we Francji a na wakacje przyjechała ze swoją francuską rodziną. Nie przypuszczałam wcześniej, że jeśli spotkam na Filipinach jakichś obywateli Polski to, że przybędą tu w inny sposób niż z promocji Cebu Pacific Air... a jednak ;-)
Zastanawiałyśmy się wcześniej nad island hoppingiem w Port Barton, ale kilka osób spotkanych na Palawanie, odradziło nam to, gdyż jest ponoć słabszy niż w El Nido i nie warto inwestować kasy. Może gdyby nasza trasa po Palawanie miała odwrotną kolejność to może byśmy się skusiły a tak to nie ma sensu obniżać poziomu atrakcyjności :-)

DSC03905.JPG



DSC03909.JPG



DSC03910.JPG



DSC03918.JPG



DSC03922.JPG


Port Barton to w zasadzie wieś, więc nie ma co tutaj liczyć na jakieś szalone atrakcje i doznania. Jest po prostu ładna przyroda, cisza i spokój. Można sobie spacerować po plaży, zrobić wycieczkę do wioski rybackiej i to w zasadzie tyle.

Dzień 18 (06.07.2015)
Poranek jest kiepski, bo leje z przerwami - mamy na szczęście w hotelu zadaszony taras z hamakami :-)
Zdecydowałyśmy, że nie chcemy już jechać vanem, więc namierzyłyśmy jeepneya, który wyjeżdża między 13:00 a 13:30 do dworca przed Puerto Princessa. Podróż zajęła nam 3:45h, w tym ok. 30min przerwy na jedzenie. Niestety nie pamiętam ile kosztował bilet, ale chyba ok. 200 PHP.
Wygląd jeepneye dużo mówi o drodze jaką trzeba pokonać.

DSC03931.JPG



DSC03936.JPG


W Puerto Princessa podjeżdżamy do Roxas Street, skąd pieszo udajemy się w poszukiwaniu hotelu polecanego przez Lonely Planet. Przewodnik pomylił delikatnie nazwę hotelu, ulicę oraz cenę.
Co przecież nie dyskwalifikuje LP jako najlepszego przewodnikowego wydawnictwa ;-) -> Taka mała złośliwość z mojej strony za nierzetelność. Do dziś nie jestem przekonana, czy autorzy postawili stopę na Filipinach ;-)
Zatrzymałyśmy się w Aniceto Pensionne - po negocjacjach dostajemy pokój za 400 PHP (32,80 zł) z łazienką na korytarzu. Na dachu hotelu jest taras z grillem, z którego można korzystać.

DSC03947.JPG


Wieczorem idziemy na baywalk żeby zaznać trochę wrażeń z nadmorskiego kurortu ;-)
A gdzie kończy się wieczór w nadmorskim kurorcie...oczywiście w aptece, uzupełniając zapas chusteczek. Z rajskiego Palawanu wywożę turbo infekcję górnych dróg oddechowych :-(

Dzień 19 (07.07.2015)
Samolot mamy rano, więc łapiemy trycykl na lotnisko za 50 PHP/2os (4,20 zł). Teoretycznie z każdego punktu miasta powinien tyle kosztować na lotnisko.
Z naszych obserwacji wynika, że każda wyspa na Filipinach ma swoją unikalną konstrukcję trycykli i ta palawanowa jest w naszym rankingu najsłabsza, z powodu małej ergonomii i pakowności. Usadowienie się nas i naszych plecaków zajmowało dłuższą chwilę ;-)
Na lotnisku uszczuplił się nasz budżet o 200 PHP (16,40 zł) Terminal fee. Do Manili startujemy przed czasem... coraz bardziej skłaniam się do tego, że te legendarne opóźnienia lotów w azji to jakieś fantazyjne wymysły. Choć może my zamiast pogody dostałyśmy od losu punktualne samoloty ;-)
Z lotniska jedziemy 3x jeepneyem 8+13+8 PHP (2,38 zł) do dzielnicy Sampolac, skąd chcemy jechać w kierunku tarasów ryżowych.
Większość osób wybiera opcję nocnych przejazdów, ale my zdecydowałyśmy się na podróż w ciągu dnia, bo nie chcemy zarywać kolejno dwóch nocy w autokarze a potem na dokładkę kolejną w samolotach i na lotnisku.
Z łatwością odnajdujemy dworzec firmy transportowej Florida - kupujemy bilety do Bagabag 335PHP (27,47 zł), odjazd punktualnie o 11:30. Niestety wszystkie autobusy są klimatyzowane, co akurat w tym momencie wyjazdu kiedy jestem przeziębiona jest mi bardzo nie na rękę, więc chyba na czas podróży założyłam na siebie tyle warstw ile było w moim plecaku. Gdy na postoju podeszłyśmy do kierowcy żeby podwyższył temperaturę klimy, (niektórzy siedzieli w autokarze w czapkach) to uznał, że nie ma takiej możliwości, bo nie da się regulować. Próbowałyśmy tłumaczyć, rozmawiać, ale na nic się to zdało i klima działała wciąż na 15 stopni.
Autobus miał jechać 5-6h, ale z powodu kilku postojów i ogólnej niemocy, do Bagabag dojeżdżamy o 20ej. Czyli byłyśmy w totalnej dupie, bez żadnego planu B. Bagabag to przydrożna miejscowość, nie ma co marzyć o hotelu. O Banaue przestałyśmy już marzyć. Zaczynamy łapać stopa, ale przy zerowej liczbie przejeżdżających samochodów to i nasza autostopowa skuteczność była dość słaba. Po jakichś 30 minutach podjeżdża jeepney do... Lamut - o dziwo przewodnik nie wspomina o tej jakże atrakcyjnej miejscowości. Nawiązujemy kontakt z pasażerami i okazuje się, że ktoś słyszał o jakimś hotelu w Lamut - a to ci dopiero niespodzianka. Po drodze udaje nam się ustalić gdzie on jest i zostajemy wysadzone przed bramą. Hotel to duże nadużycie - w zasadzie jest to jakaś hurtownia czegoś a na górze są pokoje i uwaga - sala konferencyjna. Nie ukrywam, że miałyśmy stracha, bo jakby coś nam się stało to pewnie nikt nie odnalazłby nas w tej dziurze, no ale nie mamy innych, lepszych opcji. Ochroniarz, który miał legowisko na zewnątrz na kartonach, pyta nas czy mamy rezerwację - myślałam, że padnę ze śmiechu - pewnie ostatni gość był tu 1995 r.
Musimy ostro negocjować cenę, ale w końcu z trudnością ustalamy ją na 450 PHP (36,90 zł). Pokój jest nawet spoko, z łazienką, ale widać dawno nikt z niego nie korzystał.
Uff to cud, że nie kończymy dnia jako bezdomne :-) Głupi to ma zawsze szczęście!Dzień 20 (08.07.2015)
Nasz super hotel opuszczamy ok. 5 rano, gdyż w okolicach tej godziny powinien tędy nadpędzać nocny autobus linii Ohayami z Manili do Banaue.
Szczęśliwe transport przyjechał i znalazły się dla nas dwa miejsca, co wcale nie jest takie oczywiste, gdyż zazwyczaj autobusy te są wypakowane szczelnie i ciężko zdobyć miejscówkę.
Bileciarz kasuje nas po 100 PHP (8,20 zł, 1h). Dopominamy się o bilety, ale raczej nieskutecznie i te dwie stówki raczej nie trafiły do kasy Ohayami.
Przed wyjazdem naczytałyśmy się o stadzie naciągaczy przy wjeździe do Banaue - nam nic takiego się nie przytrafiło. Faktycznie z autokaru Ohayami trzeba wysiąść przed centrum miasta, ale można skorzystać z darmowych vanów, które dowożą ludzie w pobliże zarezerwowanych hoteli. My nie miałyśmy nic zarezerwowane, więc ponownie skorzystałyśmy z przewodnika Lonely Planet, który doprowadził nas do najtańszej opcji w mieście, czyli Randy's Guesthouse, gdzie wg przewodnika pokój kosztuje 200 PHP (16,40 zł).
Na miejscu właściciel Randy powiedział, że będzie miał na dzisiejszą noc wolny, możemy zostawić bagaże a pokój zajmiemy jak się zwolni. Nadmienił tylko, że przewodnik LP zawiera błąd gdyż w cenie pokoju nie ma śniadania. Domyślałyśmy się tego, więc przyjęłyśmy i tą pomyłkę LP ze spokojem.
Randy jest ogólnie niezłym biznesmenem od razu zaczął nam oferować wycieczki po polach ryżowych, odpłatne śniadanie itd. Postanowiłyśmy nadal pozostać niezależnymi turystkami i same udałyśmy się podziwiać tarasy ryżowe z punktów widokowych rozmieszczonych wokół Banaue.
Najbardziej przypadł nam punkt widokowy przy szkole, choć pozostałe też oferowały bardzo fajne krajobrazy. Trasa z punktami widokowymi liczy ok. 5-6 km, nie jest zbyt wymagająca, ale wilgotność i temperatura robią swoje. Na trasie jest sporo punkcików z pamiątkami, więc jest czym dopakować plecak przy locie powrotnym do Europy :-)

DSC03954.JPG



DSC03956.JPG



DSC03963.JPG



DSC03966.JPG



DSC03971.JPG



DSC03983.JPG



DSC03988.JPG



DSC03993.JPG



DSC03994.JPG


Dzisiaj chcemy zobaczyć również tarasy ryżowe w Batad, jednak bardzo ciężko się tam dostać gdyż praktycznie nie istnieje transport publiczny. "Na mieście" zdobywamy informacje, że ok. 13-14ej powinien być jeepney do Mayayao. Informacja ta potwierdziła się. Za 40 PHP (3,28 zł) docieramy do krzyżówki tzw. Batad Junction. Stąd czekała nas 3 km wspinaczka do Batad. Odliczałyśmy kolejne metry na słupkach przy drodze a po obiecanych 3 kilometrach okazało się, że do celu mamy jeszcze spory kawał. Te 3 km doprowadziły nas do Batad saddle - jest tutaj sklep i nic więcej, stąd trzeba iść jeszcze w dół kilka km żeby dotrzeć do tarasów. Jakiś kilometr za saddle kończy się asfaltowa droga i do wioski Batad trzeba iść na piechotę niezależnie od zasobności turystycznego portfela.
Na skraju drogi stało kilka prywatnych jeepneyów, które zostały wynajęte przez turystów. Dogadujemy się z jednym kierowcą, żeby na nas zaczekał, bo i tak nie ma jeszcze jego pasażerów. Tempo do tarasów miałyśmy naprawdę zacne - moja infekcja osiągnęła w tym ciepło-wilgotnym klimacie swoje apogeum, ale wizja tego, że zostaniemy bez transportu powrotnego jakoś mnie napędziła.
Po drodze spotykamy turystów od wynajętego jeepneya i zgodzili się na nas trochę poczekać. W Batad obowiązuje environmental fee dla turystów w wysokości 50 PHP (4,20 zł), można też wynająć przewodnika, który oprowadzi nas po tarasach. Nam na to oczywiście nie starczyło czasu. Jednak o tej porze roku tarasy Batad wyglądały jakoś słabo w porównaniu do tych w Banaue. Te w Batad miały mniej żywe kolory, bo było blisko zbiorów ryżu, więc na mnie nie zrobiły jakiegoś super wrażenia. Jednak zbiory ryżu są 2-3 razy do roku, więc w zależności od tego kiedy przyjedziemy jedne tarasy będą żywo zielone a inne bardziej blade.

DSC04005.JPG



DSC04006.JPG


Za podwózkę do Banaue płacimy po 150 PHP (12,30 zł). Gdybyśmy nie dogadali się z tym kierowcą to nie bardzo wyobrażam sobie nasz powrót do Banaue.
Wieczorem Banaue jest dosyć martwym miasteczkiem, jednak można spokojnie znaleźć jakieś miejsce na kolację w przyzwoitej cenie - ryż z warzywami i kurczakiem 100 PHP (8,20 zł). Dalszą część wieczoru spędzamy z pozostałymi mieszkańcami naszego guesthousu. Jest tutaj kilka pokoi a prysznic tylko jeden, więc swoje trzeba odczekać w kolejce w salonie :-)

Dzień 21 (09.07.2015)
Rano opuszczamy nasze lokum - oczywiście nasz obrotny biznesmen Randy przy tłumaczeniu pomyłek w opisie z Lonely Planet zapomniał wspomnieć, że 200 PHP dotyczy osoby a nie pokoju. Domyślałyśmy się tego, więc już nawet nie chciało nam się kłócić. Niesmak pozostał, bo Randy doskonale wiedział co było napisane w przewodniku.
Z centrum łapiemy jeepneya do Lagawe 37 PHP (3,03 zł) a potem do Bagabag junction za 50 PHP (4,20 zł). Całość zajęła nam blisko dwie godziny. Jeśli jest odpowiednia ilość pasażerów to jeepney z Banaue jedzie do Bagabag a jeśli nie to trzeba się przesiadać w Lagawe i czekać na kolejnych pasażerów.
Ok. 11:30 przyjeżdża autokar firmy Victory Liner do dzielnicy Sampaloc w Manili - bilet 378 PHP (31 zł). Oczywiście klimatyzacja na full i bijemy kolejny rekord powolności, bo ta trasa zajęła nam ok. 8h. Gdy wysiadamy w Manili to drogami płyną rzeki - była mega ulewa a system kanalizacji pozostawia wiele do życzenia. Brodząc tym rynsztokiem dochodzimy do głównej ulicy i łapiemy jeepneya do dzielnicy Malate. Ponownie zanurzamy się po kostki w wodzie i ruszamy do naszego wcześniej zabukowanego hotelu Leez Inn. Oczywiście mieli overbooking, więc dostałyśmy upgrade do pokoju LUX. Ten hotel to chyba najlepsza opcja noclegowa jaka trafiła nam się na Filipinach - mam na myśli komfort a nie ogólne wrażenia, bo tutaj zdecydowanie wygrywa hotel na godziny w Cebu - Sogo Hotel. ;-)

Dzień 22 (10.07.2015)
Dzisiaj ostatni dzień na Filipinach - oczywiście wita nas poranny deszcz. Jemy śniadanie w hotelu, które jest średnio zachwycające, ale nie ma co wybrzydzać. Zostawiamy bagaże w depozycie. Zostało nam kilka godzin na shopping i pokręcenie się po okolicy. Wychodząc z hotelu ogarnęłam swoją pomyłkę co do godziny wylotu - jakoś omyłkowo zapamiętałam godzinę przylotu do Dubaju jako godzinę wylotu z Manili - dobrze, że ogarnęłam się w porę bo byłoby słabo. Zatem nasz czas w Manili znacząco się skrócił. Jednak ten krótki czas wystarczył żebym po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że nie lubię takich zatłoczonych, wielkich miast.
Na mieście są mega korki, nasz jeepney do Pasay Rotonda 11 PHP (0,90 zł) porusza się w tempie żółwia, a minuty biegną nieubłaganie. W lekkim pośpiechu przesiadamy się shuttle na lotnisko 20 PHP (1,64 zł) - musimy zaczekać ok. 20 minut żeby się zapakował. I tutaj znowu korki - miałyśmy lekki stan przedzawałowy, na szczęście dalej autobus lotniskowy miał wyznaczony pas do jazdy pod prąd, więc w miarę szybko dojechaliśmy na lotnisko - gdyby nie to, to tkwilibyśmy w tym korku jeszcze kilkadziesiąt minut.
Na loty międzynarodowe nie można się odprawić w self check-in tylko trzeba podejść do normalnego check-in. W kolejnym kroku pozbywamy się 550 PHP (45 zł) terminal fee, gdyż nasze bilety były kupowane w styczniu a wtedy ta opłata nie była jeszcze zawarta w cenie biletu.
Lot staruje o czasie, więc dobra passa nadal trwa. Kierunek Dubaj!
Przed 22gą lądujemy w Dubaju - mamy tutaj 5h do kolejnego lotu do Kijowa.
Wytrwali czytelnicy zorientowali się, że od pierwszego posta nie powrócił temat naszego transportu z Kijowa do Warszawy. Otóż jest to spowodowane tym, że nadal nie miałyśmy żadnego biletu w garści. W czasie pobytu na Filipinach sprawdzałyśmy blablacar, ale jak na złość nic nie udało się zarezerwować.
Nie wiem jak to opisać, ale opatrzność nad nami czuwała. Siedząc na lotnisku w Dubaju rzutem na taśmę znajdujemy transport do samej Warszawy o idealnej godzinie i spod samego lotniska. Same nie mogłyśmy uwierzyć w swoje szczęście. Myślałyśmy o autostopie, ale szczerze to nie bardzo nam się chciało turlać autostopem po tych dwóch długich lotach.

Dzień 23 (11.07.2015)
Lot UIA do Kijowa mija równie beznadziejnie jak poprzednio, jest ciasno i niewygodnie, nie udało mi się zmrużyć oka.
Na lotnisku w Kijowie oczywiście lokalny folklor - z sufitu na przylotach leje się z sufitu strumieniem - sądząc po zapachu to pękła rura kanalizacyjna, ale nikt nie wydaje się tym przejmować.
Wychodzimy na zewnątrz w oczekiwaniu na naszego zbawcę. Po kilku minutach wracamy do łazienki nałożyć na siebie kolejne warstwy odzieży, bo wieje niemiłosiernie - nie wiem jak miałybyśmy w tych warunkach łapać autostop.
Zdzwaniamy się z panem Januszem i po chwili podjeżdża nasze Volvo z przystankiem końcowym w Warszawie. Ten odcinek podróży był mega komfortowy i szybki. Nie obyło się bez łapówki na granicy, bo tak to spędzilibyśmy tam długie godziny stojąc zgodnie z kolejnością - jednak kilka banknotów skierowało nas na express line.
Tak oto w niespełna 10h, włącznie z formalnościami na granicy i obiadem zjawiamy się w Warszawie.
Dodam tylko, że ostatni odcinek był free of charge, więc tym bardziej nie mogę nadal uwierzyć w naszego farta :-)
Tak oto kończy się nasza filipińska przygoda. W kolejnym poście postaram się o jakieś krótkie podsumowanie.

Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

krystoferson112 3 listopada 2015 19:35 Odpowiedz
Ja pierniczę taka świetna wycieczka w świat a już na początku mogła zostać położona jeszcze w Polsce, masa szczęścia.... rozumu mniej ;) Żartuje.
karolina-s 4 listopada 2015 10:01 Odpowiedz
Tak się czasem w życiu plecie, że nawet najlepszy plan się sypie ;-) Ale, nie ma tego złego...Ostatecznie jeszcze nudziłyśmy się na lotnisku we Lwowie w oczekiwaniu na samolot :-)
fraflakes 4 listopada 2015 15:41 Odpowiedz
Super, że udało Ci się za to zabrać :D Musiałaś mieć straszne szczęście, że nie trafiłaś na opóźnione samoloty Cebu Pacific. U mnie na 4 loty nimi 4 były opóźnione i to mniej więcej o 2-3h :D
karolina-s 4 listopada 2015 16:29 Odpowiedz
Fakt, musiałam osiągnąć szczytową mobilizację żeby zacząć pisać :-) Też byłam zaskoczona punktualnością Cebu i AirAsia. Był początek pory deszczowej i nie ma się co oszukiwać - pogoda nie była idealna. Jednak opóźnienia jeśli były to kilka-kilkanaście minut a lądowanie i tak było o czasie, bo chyba długości lotu są na wszelki wypadek przeszacowane tak, jak w "naszym" Ryanairze :-)
maarcin1938 4 listopada 2015 16:35 Odpowiedz
A ja majac tylko 3 h przesiadki w Manili az prosze o jakies opoznienie zeby sie wyrobic na Cebu : :-) :-)
karolina-s 4 listopada 2015 16:47 Odpowiedz
W moim przypadku jedyna kombinacja lotów w ciągu jednego dnia to tak jak w twoim przypadku przy lot do Manili a potem krajówka do Cebu. Miałam trochę więcej zapasu niż ty, ale ta wycieczka do Pasay i konwersacja z Expedią sprawiła, że te parę godzin bardzo szybko się skurczyło. Jeśli lot z Dubaju ci się nie opóźni to te 3h spokojnie wystarczą. Shuttle na terminal krajowy jedzie kilkanaście minut, potem tylko kładką na druga stronę ulicy i już się jest na terminalu, który nie jest zbyt duży, więc to też kwestia kilku minut. Na Filipinach nie celebrują boardingu tak jak w Polsce, więc zaczyna się dosyć późno, ale już potem zajmowanie miejsc trwa zaskakująco krótko.
opo 4 listopada 2015 16:58 Odpowiedz
@Karolina_sna jakim terminal przylatywałaś w MNL i odlatywałaś dalej do Cebu?Na stronie Cebu Pacific oba (international i domestic) są opisane jako "Ninoy Aquino International Airport Terminal 3". Czy to jeden i ten sam terminal czy trzeba brać shuttle?Czy wspominane 2-3h wg Ciebie spokojnie wystarczą na immigration, odebranie i ponowne nadanie bagaży?
karolina-s 4 listopada 2015 17:12 Odpowiedz
@opoZ Dubaju przylecieliśmy na Terminal 3 w Manili. Natomiast do Cebu musiałyśmy zmienić na Terminal 4
opo 4 listopada 2015 17:19 Odpowiedz
ok, zapewne Manila - Cebu leciałyście Air Asia.Z tego co wiem to Air Asia lata na T4, a Cebu na T3, niestety nigdzie nie mogę się dowiedzieć jak ten T3 international/domestic wygląda i ile czasu potrzeba na immigration i odebranie/nadanie bagaży w ramach T3.
karolina-s 4 listopada 2015 17:25 Odpowiedz
Tak to była Air Asia. Nie wiem jak z bagażami, bo miałam tylko podręczny. Ale tak to idzie tam wszystko w miarę sprawnie, nie ma specjalnych kolejek przy check-in czy security - nie nazwałabym Filipińczyków drobiazgowymi ;-) Lotnisko jest spore, ale nie na tyle żeby biegać po nim godzinami.
jobi 26 listopada 2015 22:28 Odpowiedz
Jesteście szalone, ale świetne w poszukiwaniu okazji :o Hotele Sogo też lubię pomimo braku okien, cienkich ścian i jęków za nimi ;-)Też Was pytano o "check out" przy każdym wychyleniu się z pokoju?Ja kiedyś mieszkałem 5 dni w Sogo w Manili, co było dla ekipy sprzątającej niewyobrażalnie długim czasem i usłyszałem "Sir, check out?" ze 100 razy :lol:
karolina-s 27 listopada 2015 07:54 Odpowiedz
To szaleństwo w poszukiwaniu okazji dotyczy większości użytkowników tego forum, więc dobrze, że trzymam poziom ;-)Jeśli chodzi o Sogo to do charakterystyki tej sieci dodałabym jeszcze oświetlenie pokoju w kolorze czerwonym i sporą ilość płatnych kanałów dla dorosłych w TV. O check-out nas nie pytano, bo w przeciwieństwie do ciebie byłyśmy standardowym typem klienta, którego czas pobytu liczył się w godzinach a nie w dobach ;-)
karolina-s 27 listopada 2015 10:09 Odpowiedz
INFORMACJE (nie)PRAKTYCZNE1. Jeśli jesteś zakładnikiem kalendarza i lubisz jak wszystko odbywa się na czas to zostań w domu, bo na Filipinach pojęcie kalendarza i czasu nie istnieje.2. Jeśli lubisz nowoczesną zabudowę, ład i porządek architektoniczny to na Filipinach na pewno tego nie znajdziesz.3. Jeśli boisz się karaluchów, insektów, szczurów i innych gryzoni to… jedź tylko niech twój wzrok nie będzie zbyt dociekliwy.4. Jeśli chcesz wymienić pieniądze to zrób to na lotnisku, gdyż kurs jest bardzo dobry i „na mieście” nie znajdziesz nic korzystniejszego.5. Jeśli twój bagaż podręczny waży więcej niż przewidziano w regulaminie przewoźnika to idź pewnym krokiem jakbyś w plecaku przewoził pierze i nie przejmuj się, bo twój bagaż nigdy nie znajdzie się na wadze.6. Jeśli marzysz o podróży za koło podbiegunowe to pierwszy etap aklimatyzacji możesz odbyć na Filipinach podróżując klimatyzowanym autokarem.7. Jeśli nie lubisz tłumu nachalnych naciągaczy to Filipiny są zdecydowanie dla ciebie, tutaj każdy rozumie słowo „nie”.8. Jeśli nie chcesz stracić głowy to nisko schylaj się przy wejściu do jeepneya, bo nie są one skrojone pod nasz europejski wzrost. 9. Jeśli jedziesz na Filipiny w niskim sezonie to nigdy, ale to nigdy nie akceptuj pierwszej ceny podanej przez właściciela kwatery/hotelu. Negocjacje zacznij od podzielenia jej przez dwa.10. Jeśli chcesz odwiedzić Filipiny ze względu na lokalną kuchnię i unikalne doznania smakowe, to właśnie odpadł ci główny cel wyjazdu. Gastronomia to zdecydowanie pięta achillesowa tego kraju. 11. Planując podróż, pomyśl jak duży to kraj i wodzenie palcem po mapie nie przekłada się na pokonywanie odległości w rzeczywistości.12. Jeśli twoim ulubionym owocem jest mango to Filipiny staną się twoim rajem na ziemi. Owocowemu szaleństwu polecam oddawać się wszędzie z wyjątkiem Palawanu, gdyż tutaj ceny owoców i warzyw są zbliżone bardziej do polskich niż azjatyckich. Durian króluje w regionie Davao - to tutaj produkuje się go najwięcej. 13. Jeśli znasz przepisy ruchu drogowego to tym gorzej dla ciebie – na Filipinach jedyna zasada to brak zasad. Tutaj uprzewilejowani uczestnicy ruchu drogowego to: psy, kury, świnie itp.14. Jeśli nie znasz tras jeepneyów (a na pewno nie znasz) to oddaj się w ręce miejscowych, zostaniesz tak sprawnie poprzerzucany z jednego pojazdu do drugiego, że ani się obejrzysz a już będziesz w pożądanym miejscu… no dobra przesadziłam z tym „ani się obejrzysz”, bo…15. Jeśli wydaje ci się, że codzienne korki do pracy są masakryczne to znaczy, że nie miałeś okazji przejeżdżać przez Manilę w godzinach szczytu – skala tych dwóch problemów jest nieporównywalna. Dodatkowo jeśli nerwowo źle znosisz takie sytuacje to do jeepneya powinieneś zabrać wiadro melisy.
opo 27 listopada 2015 10:46 Odpowiedz
fajna relacja, dzięki! :)Jedno słowo odnośnie Lonely Planet - korzystam z nich w większości miejsc po których podróżuję i wszędzie jest ten sam problem. Ceny polecanych tam hoteli NIGDY ale to NIGDY się nie sprawdzają. Powód jest bardzo prosty - właściciele są świadomi reklamy i tego, że ludzie chętnie wybierają właśnie te polecane przez LP i są w stanie za nie zapłacić znacznie więcej niż cena przed ukazaniem się o nich informacji w LP. To normalne, że każdy chce zarobić jak najwięcej i wykorzystuje darmową promocję swojego hoteliku. Generalnie staram się nie korzystać z adresów podanych w LP i robię to tylko w awaryjnych sytuacjach (np. przyjazd do danego miasta późnym wieczorem), zazwyczaj hoteliki od momentu opubilokowania o nich info w LP podupadają na jakości, no i są znacznie droższe.
karolina-s 27 listopada 2015 11:01 Odpowiedz
Dzięki za dobre słowo :-)Co do LP to oczywiście to o czym mówisz to oczywiście prawda. W kilku krajach ceny w większości przypadków zgadzały się z rzeczywistościa, np. Algieria i Nikaragua.Jednak od tego filipińskiego przewodnika, który został opublikowany miesiąc przed moją podróżą oczekiwałabym odrobinę więcej skoro trzymam w ręku najnowsze wydawnictwo dotyczące tego kraju. Z drugiej strony nie korzystałyśmy jakoś często z miejscówek podanych w LP, a w zasadzie w każdym z tych rzadkich przypadków był jakiś błąd - oprócz cen złe adresy, nazwy...Nie mówię, żeby nie korzystać z LP, jednak jeśli mamy mało czasu to nie należy polegać w 100% na informacjach z LP Filipiny typu rozkłady jazdy itp. bo możemy się mocno rozczarować.
karolina-s 1 grudnia 2015 10:23 Odpowiedz
Zapomniałam jeszcze wrzucić link do galerii zdjęć robionych z lotu ptaka, dotyczących oczywiście Filipin. To tak na zachętę, na wypadek gdyby ktoś jeszcze się wahał przed podjęciem decyzji o wyjeździe :-)Filipiny z lotu ptaka
popcarol 2 grudnia 2015 14:14 Odpowiedz
Super:) Jakim cudem loty krajowe i noclegi kosztowały Was takie grosze???
sudoku 2 grudnia 2015 14:33 Odpowiedz
Autorka już napisała, że to temat do/z TS.Ale bywa, że i bez tego da się tak tanio - wystarczy śledzić forum i być na bieżąco. Dobre okazje znikają w ciągu godzin, a czasami nawet minut.
karolina-s 2 grudnia 2015 17:13 Odpowiedz
@popcarolPodpisuję się pod tym co napisał Sudoku. Te ceny zostały uzyskane poprzez patenty, kody, który w tamtym czasie były wrzucane do twierdzy szyfrów. Z tego powodu nie mogę ich ujawnić na forum publicznym, poza tym i tak nie miałoby to sensu, bo większość z tych informacji jest już od dawna nieaktualna.Wahałam się, czy podawać te ceny lotów w relacji, ale dla porządku postanowiłam to zrobić.Z uwagi na to, że bilety z Dubaju na Filipiny kupiłam pod koniec stycznia to przez wiele miesięcy śledziłam ceny krajówek w Cebu Pacific i AirAsia. Z moich obserwacji wynika, że jeśli wstrzelisz się w promocję to za ok. 10euro spokojnie można kupić lot wewnętrzny na stronie przewoźnika. Musisz tylko śledzić promocje. Ja obserwowałam np. Cebu Pacific na facebooku - zawsze zapowiadali tam wyprzedaże, poza tym newsletter AirAsia i jesteś ze wszystkim na bieżąco. PAL Express też miał swego czasu świetne ceny z Manili na Coron.Dodam tylko, że wszędzie podróżowałam tylko z bagażem podręcznym.
popcarol 2 grudnia 2015 18:19 Odpowiedz
ok, dzięki :) nie zrozumiałam TS - twierdza szyfrów, a co to?? Filipiny to jeden z moich kilku kierunków na 2016, czekam na promocję :)
karolina-s 2 grudnia 2015 18:47 Odpowiedz
Na pewno doczekasz się na swoje filipińskie promo :-) Ostatnio jest tego sporo na tym kierunku.
olajaw 2 grudnia 2015 18:53 Odpowiedz
Fajna wyprawa, za mną też chodzą Filipiny :) Ale relacja utwierdziła mnie w przekonaniu, że do Azji lepiej jeździć w porze suchej.
karolina-s 2 grudnia 2015 20:22 Odpowiedz
Jeśli chodzi o pogodę, to prześladował nas pech, gdyż z relacji innych turystów wynikało, że w wielu miejscach rozminęłyśmy się z dobrą pogodą o 2-3 dni. Ogólnie wszystko byłoby przeze mnie akceptowalne oprócz El Nido, bo tam zdecydowanie za dużo i za często padało - w teorii Palawan miał być najmniej wrażliwy na porę deszczową i jeśli gdzieś miało być słonecznie w lipcu to właśnie tam - nasz wyjazd zmiażdżył tą teorię.Wszystko też zależy jaki jest cel naszego wyjazdu, jeśli bardziej plażowanie to pora sucha zdecydowanie wskazana. Jednak ja nie wyobrażam sobie intensywnego zwiedzania i przemieszczania się jak jest słońce w zenicie. Jak zwiedzałyśmy Banaue i wspinałyśmy się do Batad to było akurat słonecznie i powiem jedno... lekko nie było.