Prolog Dużym impulsem do podjęcia decyzji o podróży do Kazachstanu była promocja urodzinowa linii BELAVIA. Więcej tutaj https://www.fly4free.pl/dobre-tanie-lot ... d-431-pln/ Teraz można zastanawiać się czy to z zachwytu nad własną twórczością, czy z prawdziwej chęci wyjazdu do Kazachstanu
;-) bilety znalazły się na mejlu. Dla wielu osób Ałmaty stanowią tylko punkt wypadowy do pobliskiego Kirgistanu. Jednak nie dla mnie. Ja Kirgistan odwiedziłam 6 lat temu, kiedy to obowiązywały jeszcze wizy dla Polaków (chyba 50 eur ałć), więc teraz mogłam skupić się na tym większym -stanie. Trasę z Warszawy do Mińska i z powrotem ostatecznie przyszło pokonać lądem. W relacji będę przeliczała ceny z tenge (KZT) na złotówki, przyjmując 1 KZT = 0,011 PLN. Jednak nie przywiązywałabym do tego zbyt dużej wagi, gdyż jak można zobaczyć na poniższym wykresie kurs KZT - PLN jest dość niestabilny.
Dokładnie rok temu tenge było 2x droższe niż w czasie mojego pobytu w Kazachstanie. A porównując ceny na miejscu, wyrażone w tenge, to pozostały one raczej bez zmian w stosunku do zeszłorocznych. Kończąc ten przydługi wstęp nasza trasa wyglądała tak:
Dla jednych to szaleństwo jak na dwa tygodnie, a dla innych (w tym mnie) to kwintesencja podróżowania. c.dn.Skoro jesteście tacy niecierpliwi to lecimy pędzikiem dalej. Tylko foty uzupełnię w większej ilości później, bo teraz jeszcze jestem w trybie nieogarnięcia
:-(
Dzień 1 26 lipca 2016 r. Warszawa - Wilno Z małą nadgodziną w pracy, z wywieszonym jęzorem docieram do domu żeby wreszcie spakować bagaż. Wyznaję zasadę, że im mniej czasu ma się na wypełnienie plecaka, tym mniej niepotrzebnego badziewia się w nim znajdzie. Po dokładnej analizie: ekonomicznych aspektów, braku konieczności zużycia dodatkowego dnia urlopu, chęci podróży w nocy oraz spędzenia kilku godzin w Mińsku (w którym to już pewnie nieprędko znajdę się ponownie) - wyszło na to, że pojedziemy Lux Expressem przez Wilno. Nasz dyliżans rusza punktualnie o 23:05 z Dworca Centralnego. Były małe zawirowania w rzędzie za nami, gdyż 4 osoby były chętne do 2 foteli, ale jeszcze przed wyjazdem z Warszawy ten kryzys został zażegnany. Bus był prawie na full pomimo tego, że to koniec tygodnia. Czas spać - dobranoc
:-)
Dzień 2 27 lipca 2016 r. Wilno - Mińsk - Ałmaty Stratne o 1 godzinę (zmiana czasu) dojeżdżamy na dworzec autobusowy w Wilnie. Bus przyjechał ok. 30 minut przed czasem, więc nasze rozkładowe 15 minut na przesiadkę rozciągnęło się trzykrotnie. Kolejny Lux wystartował planowo o 9:00 - choć tak naprawdę było to połączenie realizowane przez Eurolines. Po drodze pola, łąki, las, łąki, las, pola itd. Krajobraz przełamał nieco widok przejścia granicznego. Wszystko poszło sprawnie, trzeba wypełnić taką karteczkę - jedną cześć dostaję się do pilnowania aż do wyjazdu z Białorusi. Z tym sprawnie to trochę mnie poniosło, bo białoruscy celnicy sprawdzają paszporty, wizy etc. lupą i to bardzo dokładnie. Myślałam, że to jednorazowa fanaberia, ale potem powtarzało się to na każdej białoruskiej granicy. Do Mińska przyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem o 13:10 (planowo 12:30). Dworzec autobusowy i kolejowy są obok siebie. Na tym drugim wymieniamy dolary na ruble. Niestety w ostatnich miesiącach nastąpiła mała, turystyczna katastrofa czyli denominacja waluty. A sprzedawcy niestety nie mają litości i wydają resztę w starych i nowych rublach. Od tych zer po godzinie pękała mi już głowa, ale jakoś udało się zachować czujność i do prób oszustw nie doszło. Na stolicę Białorusi miałyśmy tylko kilka godzin, więc szczególnie wnikliwe zwiedzanie nie miało miejsca. Trochę pospacerowałyśmy w okolicach dworca, m.in. Plac Lenina, Kościół św. Szymona i św. Heleny, Plac Zwycięstwa. W podziemiach tego ostatniego oddałyśmy się w szaleństwo zakupowo - pamiątkowe, a także doświadczyłam najdłuższego w swoim życiu oczekiwania na pizzy.
OK. 17ej meldujemy się na dworcu autobusowym, skąd busem 300Э ruszamy na lotnisko. Bilet można kupić u kierowcy. Kosztuje 3,75 BYN (7,50 PLN) lub 37500 BYR (jak kto woli
;-)). Trzeba się liczyć z tym, że autobus jedzie ponad 50 minut, po drodze mijamy m.in. Bibliotekę Narodową, która poniekąd jest symbolem miasta. Odprawa poszła bardzo sprawnie, pomimo tego, że ludzie tutaj mają jakąś obsesję na punkcie strechowania bagażu. Potem kontrola paszportowa, tu już gorzej, bo znowu lupka była grana
:-) Następnie nastąpiła dziwna sytuacja bo pasażerowie lecący do Kazachstanu byli kierowani bezpośrednio pod gate z pominięciem duty free. Oczywiście można było samowolnie zboczyć z trasy i pójść do sklepów. Zastanawiała mnie ta sytuacja, ale potem z rozmów ludzi wywnioskowałam, że osoby lecące do Kazachstanu nie mogą kupować wszystkich artykułów dostępnych na duty free. Średnio mnie to interesowało więc nie wnikałam w temat. Pod "naszym" gatem był mały barek, na lotnisku jest dostępne darmowe wifi (kod na telefon - ważny chyba 15 albo 30 minut). Do samolotu dojechaliśmy busem, wystartowaliśmy planowo. Catering marniocha, bo tylko kanapka do samodzielnego stworzenia - czerstwa buła, pieczony filet z kurczaka, 2 (słownie) plasterki ogórka i pomidora, ketchup i wafelek. Napoje zimne, gorące, bez alko. Maszyna trzymała się dzielnie, dopiero jakieś 30 minut przed lądowaniem zaczęła się lać woda z klimatyzacji na jednego gościa przed nami
:-).
Dzień 3 28 lipca 2016 r. Ałmaty W Ałmaty lądujemy o 03:55... no cóż... nikt nie obiecywał, że będzie miło, łatwo i przyjemnie. W dawnej stolicy Kazachstanu będzie nas gościła Marzhan - dziewczyna, z którą skontaktowałam się poprzez couchsurfing. Byłyśmy z nią umówione na mieście rano, toteż nie spieszyło nam się zbytnio. Zatem kolejka do kontroli paszportowej, składająca się z pasażerów 3 samolotów nie zrobiła na nas wrażenia. Tutaj również trzeba wypełnić karteczkę, która jest stemplowana przez pogranicznika, no i trzeba jej pilnować przez cały wyjazd. Znajdziemy tam informację o obowiązku rejestracji przy pobycie powyżej 5 dni - jednak podczas kontroli paszportowej udzielono mi informacji, że to nie jest konieczne. Po odebraniu bagażu, w hali przylotów okazało się, że nasza gospodyni zrobiła nam niespodziankę i z ojcem odebrała nas z lotniska... nie powiem, ucieszyło nas to
:-) W domu poznajemy całą rodzinę, tradycyjna herbata i na kilka godzin do łóżka, żeby odespać podróż. O 12ej, po śniadaniu, ruszamy na miasto. Marzhan studiuje turystykę, więc jest dobrym przewodnikiem. Poza tym spędziła 1 semestr studiów w ... Łodzi
:-) Świat jest jednak mały. Zaczynamy od wizyty w banku. 1 $ = 350 KZT - na lotnisku kurs był nieznacznie słabszy, coś ok. 348 KZT. Busem miejskim 70 KZT (0,77 zł) jedziemy do podnóża wzgórza Kok-Tobe. Tutaj trzeba zapłacić 300 KZT OW (3,30 zł) za bus, który zawiezie nas na sam szczyt, skąd będziemy podziwiać panoramę miasta. Swoją drogą nie wiem jakim cudem, wybierając się na przełomie lipca i sierpnia do Kazachstanu, czyli okoliczności jak na Saharze, trafiłyśmy na pochmurną i deszczową pogodę
:-( Stąd widok na miasto nie był tak znakomity jak się spodziewałam. Ogólnie Ałmaty szykuje się na Uniwersjadę w 2017 r. więc wszędzie jest plac budowy. Na Kok - Tobe jest kilka knajpek, mini-zoo, a nawet ścianka wspinaczkowa. Na dół można zjechać autobusem, lub kolejką linową. Wybieramy drugi wariant 1000 KZT OW (11 zł). Wszystko fajnie, tylko szyby są takie zasyfione, że ledwie widać. Za taką kasę, mogliby się nieco bardziej przyłożyć i umyć kabiny raz na rok. Kolejnym punktem jest Muzeum Narodowe - wstęp 500 KZT (5,50 zł). Ekspozycje nie są oszałamiające, ale żeby dowiedzieć się co nieco o kraju, myślę że warto poświęcić te kilka złotych i odrobinę swojego czasu. Dalej spacerując i korzystając z metra 80 KZT (0,88 zł) dojeżdżamy w okolice Parku Panfilowa. Mijamy sporo markowych sklepów - ponoć moda dla Kazachów jest bardzo ważna. Po zawartości naszych plecaków można uznać, że dla Polaków raczej średnio
:-) W Parku oczywiście swoje kroki kierujemy do katedry Zenkowa (sobór Wniebowstąpienia) - został zbudowany bez użycia gwoździ. Niedaleko Parku jest też Muzeum Instrumentów tradycyjnych. W sumie trafiłyśmy tam nieco przypadkiem, ale było warto. Wstęp 500 KZT (5,50 zł). Muzeum znajduje się w bardzo ładnym drewnianym budynku, a w środku jest naprawdę porządnie przygotowana ekspozycja, a w tle słychać odgłosy tych dziwacznych instrumentów. Wieczorem za równowartość 8-9 zł jemy całkiem obfity obiad w knajpce, coś na wzór naszych barów mlecznych. Było warto
:-) Na sam koniec dnia łapiemy taksówkę - czyli może to być każdy jadący samochód - taki płatny autostop w mieście. Jedziemy do Parku Prezydenckiego, gdzie o 20 jest pokaz kolorowych fontann. Potem spacerujemy przez cały park, a jest niemały, żeby wejść na wzgórze widokowe. W ten sposób kończy nasz dzień w Ałmaty. Ciekawostką jest to, że symbolem miasta jest jabłko (pomnik znajdziecie m.in. na Kok-Tobe), a to dlatego, że po kazachsku Ałma-Ata znaczy ojciec jabłek. Jednak w czasie naszego pobytu królowały arbuzy 40 KZT/kg (0,44 zł) i melony 70 KZT/kg (0,77 zł). Taksówką wracamy do domu. Zastanawiamy się jak dojechać jutro na jeziora Kolsai. Nasza gospodyni podaje nam takie same informacje jak przewodnik Lonely Planet, czyli marszrutka do Saty z dworca Sayakhat ok.6-7 rano. Dworzec jest daleko od naszego domu dlatego na 5-tą rano zamawiamy taksę 1200 KZT (13,10 zł) i pora spać. Oczywiście deszcz leje całą noc. P.S. Zastanawiałyśmy się, czy nie zostać tutaj jeden dzień dłużej i pojechać nad Wielkie Jezioro Ałmatyńskie, ale prognozy pogody przekonały nas, że nie ma to większego sensu i trzeba stąd zmykać.
Dzień 4 29 lipca 2016 r. Ałmaty - Issyk - Chylik - Saty - Kolsai Lakes O 5ej zgodnie z umową przyjeżdża po nas taksówka. Żegnamy się z naszą rodziną, dziękując za gościnę, a na odchodne dostajemy po flaszce i tabliczce czekolady
:-) Na dworzec jedziemy prawie 40 minut, pomimo braku ruchu na ulicach. Na miejscu, wygląda na to, że jesteśmy jedynymi podróżnymi. Marszrutki do Saty ani widu, ani słychu. Siadamy na ławeczce, pod dworcową poczekalnią, która jeszcze jest zamknięta. Po rekonesansie, wszystkich tabliczek z nazwami miast na peronach jesteśmy skłonne uwierzyć ochroniarzowi, że do Saty nic nie jeździ. Zawieramy nowe znajomości, a ok. 6:30 poczekalnia i kasy zostają otwarte. Tutaj dowiadujemy się, że o Saty możemy zapomnieć. Zatem wybieramy się do Issyk. Płaci się u bileterki w środku autobusu (150 KZT, 1,65 zł). Trasę liczącą 50 km pokonujemy w ok. 1,5h. Stąd do Saty również nic nie jedzie, ale Chylik (Shelek) też brzmi nie najgorzej. Niestety częstotliwość kursowania nie jest zbyt oszałamiająca, więc mamy spory zapas czasu na zwiedzenie Issyka. Mojej towarzyszce o tak wczesnej porze uroiło się w głowie, że jest tutaj muzeum gdzie znajduje się złoty wojownik - kazachska ikona niepodległości. Ale rozglądając się po wiosce uznałam, że nie będziemy się kompromitować zadając komukolwiek to pytanie. Fakty są takie, że istotnie wojownik został odnaleziony niedaleko Issyka, ale można go zobaczyć w muzeum w Astanie. O 10:20 rozkładowo powinna być marszrutka do Chilik, ale prawda jest taka, że odjeżdża albo wcześniej, albo później zależnie od tego czy jest komplet pasażerów. My jakiegoś dużego poślizgu nie mieliśmy. Bilet 400 KZT (4,40 zł, 80 km, 2h). W Chylik zaczęli się o nas bić taksiarze, ale jako że nie mogli się między sobą dogadać, to oddaliłyśmy się w kierunku głównej drogi żeby łapać stopa. Jednak jeden niezmordowany driver dogonił nas po kilku minutach i zgodził się nas zawieźć do Saty i Kolsai Lakes za 4000 KZT/os. (44 zł). Teraz uznaję, że chyba lepiej było łapać stopa, bo zanim ruszyliśmy to minęło sporo czasu. Tankowanie na stacji, zakupy w sklepie. A potem oczekiwanie na brata kierowcy, który miał być serwisantem auta, gdyby nasz golfik wyzionął ducha po drodze. Tak to właśnie jest w Kazachstanie, najpierw jest walka o to kto nas zawiezie, a potem zastanawianie się czy w ogóle uda się dojechać. Na plus było to, że nasi szoferzy byli śmieszni i z naszym łamanym ruskim wywiązała się niejedna ciekawa dyskusja. Nie wiem co prawda, co na końcu myśleli o nas panowie. Bo po pierwsze okazało się, że żadna z nas nie jest w formalnym związku małżeńskim a naście lat to już dawno nie mamy. To było jeszcze do wybaczenia. Ale fakt, że we dwie mamy 5 razy mniej dzieci niż nasz jeden kierowca brzmiało już gorzej. Prawdziwym gwoździem do trumny i pogrzebania naszej godności była przecząca odpowiedź na pytanie: "A baran u Was jest?". Poczułyśmy wtedy jak mało wartościowe jest nasze życie
;-)
Aby dojechać do jeziora Kajyngdy (Kaindy) trzeba skręcić w lewo przed Saty. Do Kolsai jedzie się prosto przez wioskę, aż do szlabanu gdzie trzeba zapłacić. Za dobową opłatę dla 2 os. i pozwolenie na nocleg w namiocie płacimy 2174 KZT (23,91 zł). Za samochód mamy też ponoć zapłacić, nie godzimy się na to, bo nie tak się umawialiśmy. Panowie jakoś się w końcu dogadują ze strażniczką i jedziemy dalej. Jednak w obawie o Golfika panowie przed szczytem stwierdzają, że w sumie to ten ostatni fragment będzie najlepiej pokonać pieszo, porobić zdjęcia, porozglądać się. Idziemy zatem, bo silnik już faktycznie sapie niemiłosiernie. Bo trzeba powiedzieć, że trasa do Saty nie jest najlepsza, gdyż droga asfaltowa dopiero jest w budowie. Większość mijanych aut to te z napędem 4 x 4.
Jezioro Kolsai nie robi na nas specjalnego wrażenia. Spotykamy tutaj Polaka, któremu trafił się super autostop i ze swoją nową rodzinką jeździ od kanionu Szaryńskiego. Nam jest trudniej, gdyż znalezienie miejsca w aucie dla dwóch osób graniczy z cudem. Są wakacje, weekend i wszyscy są wypakowania po dach, bo przecież rodziny tutaj są wielodzietne. Kręcimy się wokół jeziora, jemy obiad i decydujemy, że chyba jednak dzisiaj nie chcemy tutaj nocować. Spróbujemy przemieścić się w kierunku jeziora Kaindy.
Trochę idziemy, trochę jedziemy autem i trafiamy na krzyżówkę za Saty, stąd do jeziora jest jeszcze kilkanaście km. Przed wieczorem na pewno nie dojdziemy a szanse na jakieś auto z każdą minutą maleją. Ostatecznie poddajemy się i rozbijamy namiot, po drodze, przy rzece. W sumie z perspektywy czasu był to dobry wybór, gdyż nad Kaindy byłoby o wiele zimniej. Wyjaśniając, namiot na wyjazd wzięłyśmy tak tylko na wszelki wypadek, licząc się z tym, że być może nigdy nie zostanie rozstawiony. Stąd też nie był to cud techniki, miał być tylko lekki i tani, aby gdy tylko nam się znudzi porzucić go gdzieś na trasie. Nie sądziłam także, że jadąc na przełomie lipca i sierpnia trafimy na porę deszczową. Scenariusze wyjazdowe bywają różne, dlatego nasz dom made in china przeszedł ciężką próbę... szczęśliwie aż tak bardzo nie popłynęłyśmy
:-)
Nawet chciałyśmy zaryzykować własnymi organami, bo trochę się tam kręciłyśmy, pytałyśmy ochroniarza i jakieś inne osoby, ale niestety nikt nic nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć. Washington też nie znalazł ten marszrutki. Polak, którego spotkałyśmy w Kolasai też odniósł porażkę. Ale głęboko wierzę, że w końcu komuś się uda
:-)
-- 20 Sie 2016 20:00 --
Dzień 5 30 lipca 2016 r. Kaindy Lake - Kanion Szaryński Po pierwszych dwóch ulewach byłam bardzo zadowolona ze szczelności namiotu za 45 zł. Jednak 3 i 4 burza niestety nieco pokonały tą zaawansowaną konstrukcję i w rogach pojawiło się nad ranem trochę wody. Jednak wciąż pozostawałam optymistką. Żeby nieco się osuszyć nasze poranne tempo było baaaardzo wolne. Wiał delikatny wiaterek, przedzierało się słońce, więc udało nam się osiągnąć stan względnej suchości. Zatem toaleta pakowanie i w drogę.
Wszystko szło dobrze, do czasu kiedy nie okazało się, że musimy naszą rzekę przekroczyć. Po tym co działo się w nocy strumień znacząco podwyższył swój stan i był bardzo wzburzony. Wody było tak do połowy uda. Temperatura wody jak i powietrza nie była najwyższa, więc uznałyśmy, że nie ryzykujemy kąpieli i czekamy na jakieś auto, nawet jeśli trzeba będzie zapłacić. Fajnie obserwowało się auto, które dzisiaj po noclegu pojawiały się przy rzece, a kierowcy mieli mały problem gdyż nie tak to wczoraj wyglądało. Po dłuższym oczekiwaniu w końcu udało nam się załadować do lśniącego subaru, który po kwadransie nie był już tak lśniący. Po przekroczeniu rzeki, droga zamieniła się w jedno wielkie bagno, więc w takich warunkach żadne osobowe auto nie ma szans dojechać do jeziora. Przy budce strażnika ponownie płacimy wstęp, ten wczorajszy jest niby ważny (24h), ale nie zamierzamy się spieszyć i cisnąć aby zdążyć w 2h. Płacimy 900 KZT/os. (9,90 zł). Jeszcze umawiamy się ze strażnikiem, że o 19ej będzie wracał do Saty i ewentualnie za 1000 KZT/os. (11 zł) może nas zabrać do wioski. Przy jeziorze stoi kilka jurt, można też rozkładać namioty, przysiąść w małej gastronomii.
My zostawiamy plecaki i pędzimy nad brzeg jeziora. Bardzo zależało mi żeby na własne oczy przekonać się czy ma ono tak fantastyczny kolor jak na zdjęciach. Tzn. czy to zasługa natury czy photoshopa? I powiem jedno... zdecydowanie dzieło natury. Wyglądało to super, krajobraz został nieco zmącony przez liczną wycieczkę, która na dobre biwakowała nad wodą. Ale nawet oni nie popsuli mi ogólnego wrażenia.
Było zimno, więc przywdziałyśmy odzież w stylu "winter edition", oczywiście na tyle na ile pozwalała nasza plecakowa garderoba. Wróciłyśmy do jurt żeby nieco się rozgrzać przy ciepłej herbacie i posiłku. Oczywiście cały czas nasz radar namierzał nasz ewentualny autostopowy transport na dół. Jak na złość wszyscy mieli przeładowane auta. W końcu coś się ruszyło, a konkretnie nasza super wycieczka. Autem zjechałyśmy nieco w dół, do autokaru - nie był to bynajmniej najnowszy model Mercedesa. Mi przypadło miejsce na przenośnym taborku o wysokości 15 cm. Po drodze tak rzucało, że w sumie nie było różnicy czy siedzę na ziemi czy na taborku. Ten off-road kosztował nas 100 KZT (11 zł) i znowu byłyśmy w Saty. Było popołudnie a ruch niezbyt duży, ale nie traciłyśmy nadziei. Co najwyżej nasza pałatka przejdzie dzisiaj kolejny wodny test.
Po około godzinie udaje nam się złapać auto. To dwóch Niemców, którzy namówili właściciela hostelu (Loco hostel), w którym mieszkali w Ałmaty, na weekendową wycieczkę nad jeziora. Ogólnie chłopaki się chyba zaprzyjaźnili, bo nie była to wycieczka oferowana przez hostel, czytaj: odpłatna. Mieli nas podwieźć do kanionu, ale po drodze mieliśmy zajechać do jakiegoś wioskowego mechanika sprawdzić co skrzypi w oponie. Przejeżdżając przez kolejne wioski i miasteczka udało się namierzyć mechanika. Nasze auto to Toyota 4runner, więc nie łudziłam się, że na tej głębokiej prowincji będą mieli jakiekolwiek części zamienne.
Po zdjęciu koła diagnoza została postawiona - klocki hamulcowe są zdarte do absolutnego minimum i trą o szczęki czy o tarcze - nie znam się aż tak dobrze. Nasz wesoły kierowca uznał, że mamy jeszcze 3 koła i jedziemy dalej. Mechanik potwierdził. Miałam jednak wrażenie, że w takiej sytuacji trzeba nieco oszczędzać auto, a nie gnać ile wlezie. Kazachski styl jazdy mówi coś zupełnie innego w tym temacie. Do Kanionu dojeżdżamy gdy jest już kompletnie ciemno. My wiedziałyśmy, że nie da się nic zobaczyć w ciemnościach, ale nasi nieco niewdarzeni chłopcy sądzili, że z udziałem latarki da się ujrzeć cały majestat kanionu. Nawet ich optymizm został zgładzony przez rzeczywistość i zostali z nami na noc w Parku. Wstęp 750 KZT/os. (8,25 zł), auto 3000 KZT (33 zł). Można tutaj wynająć domki, gdyby ktoś nie dysponował namiotem. My rozstawiliśmy pod zadaszonym stołem nasze małe bistro. Do kolacji wjechały nasze prezenty z Ałmaty czyli koniak Kazachstan i czekolady o tej samej nazwie. Ponoć tutaj to taki zestaw obowiązkowy koniak + czekolada. I tak mijała nam noc...Przyznaję, że moje przygotowanie do wyjazdu nie stało na najwyższym poziomie, więc aż tak dużo nie czytałam. A jedyne co w tamtym momencie miałam w pamięci to relacja Washingtona i że nie znaleźli tej marszrutki. Tak czy inaczej jakoś wszyscy dojechaliśmy
:-) A to najważniejsze!
Dzień 6 31 lipca 2016 r. Kanion Szaryński - Chylik - Ałmaty W nocy trochę kropiło, ale to nic groźnego dla naszego domostwa po przejściach. Podszywając się pod mieszkańców domków idziemy pod prysznicę, która są zlokalizowane przy "restauracji", w której później jemy śniadanie. Trochę chodzimy, podziwiając kanion. Jednak nasze tempo zostaje podkręcone przez coraz mocniejsze opady deszczu. Pakujemy się do auta, chcemy jeszcze pojechać na 2 punkty widokowe. Gdy tam docieramy to stoimy w strugach deszczu. Nadal nie dociera do mnie jak w najbardziej suchej porze roku może codziennie padać, od trzech dni.
Poddajemy się i kierujemy na Ałmaty. Nasz kierowca szaleje na drodze, ale mści się to na nim przed Chylik, gdzie wydawane przez auto odgłosy są coraz bardziej niepokojące. Dłuższą chwile zajmuje znalezienie mechanika. Gdy w końcu się odnalazł, hamulec tak się zblokował, że auto ani drgnie. W końcu 3 litrowy silnik wygrał z hamulcem, czego skutkiem było pęknięcie tarczy, wyciek płynu i tym samym koniec naszego autostopu. Z jednej strony współczułam kierowcy, bo ogólnie go polubiłam, ale z drugiej strony to trzeba być kompletnym idiotą, żeby tak maltretować auto, które ma usterkę. Utknęliśmy po raz kolejny w tym miasteczku. Zwiedziliśmy targ, poszliśmy na obiad do miejscowej jadłodajni. Wybieram Laghman - makaron z mięsem i warzywami. Za danie obiadowe i herbatę płacimy 600 KZT/os (6,60 zł). Godziny miją a w kwestii naprawy naszego auta postępów brak. Brat kierowcy szuka części w Ałmaty, więc nic tu po nas. Z Niemcami jedziemy taksówką do Ałmaty 1500 KZT/os. (16,50 zł0. Nie powinno Was zaskoczyć jeśli powiem, że przez całą drogę prawie cały czas leje. Niemcy zostają w hostelu a my mamy nadzieję złapać nocny pociąg do Tarazu. Na dworcu idziemy do informacji, pytamy czy ktoś mówi po angielsku. Pani zza szyby każe czekać. Po kilku minutach zjawia się młoda dziewczyna. Ale w kwestii języka angielskiego tylko tym różni się od pani z okienka, że teraz nie dzieli nas szyba. Mówimy o co nam chodzi a Pani prowadzi nas do biura sprzedaży biletów lotniczych, gdzie jedna kasjerka mówi po angielsku. Biletów na nocny pociąg brak. Gdy byłyśmy pierwszy dzień w Ałmaty to sprawdzałyśmy rozkład i miejsc było jeszcze sporo. Niestety są wakacje i trzeba się z tym liczyć. Nasz plan nie był tak precyzyjny aby kupić bilety kolejowy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. No ale przecież jeszcze istnieją łapówki. Być może znajdzie się dla nas miejsce w wyższej klasie. Niestety cena to ponad 8000 KZT. Gdy się nad tym zastanawiamy to kasjerka mówi że jednak lepiej jak kupimy bilety na poranny pociąg. Ostatecznie też na to się decydujemy. Ruszymy jutro o 7:34, cena 2490 KZT (27,39 zł). Pani wprowadziła taką atmosferę zakupów, przestrzegając że na wszystkie przejazdy jest mało biletów, że powinnyśmy kupić na kolejne odcinki podróży itd. W końcu dałam się w to wciągnąć i dokupiłam bilet na za 2 dni z szymkentu do Turkistanu za 1799 KZT (19,79 zł). Było to bez sensu, bo spokojnie można zrobić tą trasę autobusem czy marszrutką, które jeżdżą często i pewnie szybciej, a cena nie różni się. A my się wpakowałyśmy w podróż w środku nocy i kilka godzin snu na dworcu, ale o tym później. Teraz pozostało nam znaleźć nocleg na dzisiaj. Było już po 20ej, jutro rano pociąg, więc nie było sensu wracać do centrum miasta. Taksówkarz wskazał nam hotel Taxar. Zajmuje on cały blok, ale wnętrze jest po remoncie. Najtańszy pokój ze wspólną łazienką to koszt 3500 LZT (38,50 zł). Jest dostęp do wi-fi, my poprosiłyśmy jeszcze o czajnik elektryczny i kubki. Jeszcze zaliczyłyśmy wieczorny shopping w supermarkecie no i czas spać.
P.S. Na dzisiaj chyba wystarczy materiału do lektury
:-)Dzień 7 1 sierpnia 2016 r. Ałmaty - Taraz Meldujemy się na dworcu z bezpiecznym zapasem czasu. Przy wejściu konduktor zabiera bilety i przy okazji sprawdza czy nazwiska zgadzają się z tymi w paszporcie. Mamy niestety miejsca na górze. Układ w pociągu wygląda następująco: pierwszy poziom, gdzie ma się dostęp do stolika, drugi poziom gdzie jest tak nisko że nie można się wyprostować przy siedzeniu i trzeci poziom stanowiący półkę na bagaże. Naszą miejscówkę można nazwać taką pół-trumną. Jak się wyprostowałam to nogi trochę mi wystawały, więc 2-metrowcy mogą mieć ciężko
;-). Pociąg był z otwartymi przedziałami, więckorytarz też stanowiły łóżka, tylko to dolne można było sprytnie zamienić w stolik i dwa krzesła. Na wejściu dostaje się pościel, ręcznik, który przed wyjściem trzeba oddać.
Nasza podróż trwała ponad 9h. W tym czasie wyspałyśmy się za wszystkie czasy, nawiązałyśmy kilka nowych znajomości. Ba.. nawet otrzymałyśmy zaproszenie do jakiejś wioski koło Kyzyłordy. W pociągu tętni życie, obwoźni handlarze, jubilerzy, małe gastronomie itd. My jedziemy tylko te kilka godzin, ale niektórzy pasażerowie spędzą tu kilka dni. Największym mankamentem pociągu jest to, że pasażerowie w ogóle nie chcą i nie otwierają okien. Jest potwornie gorąco, bo zapomniałam wspomnieć że dzisiaj akurat pogoda wróciła do normy i nie pada. Pociąg dojeżdża zgodnie z planem. Po wyjściu z dworca kierujemy się do wskazanego w przewodniku Lonely Planet hotelu Lirona. Niestety przy wejściu stoją 2 autokary i chwilę później okazuje się, że wszystkie pokoje są zajęte. Nie jest to dla nas dobra wiadomość, gdyż kolejny hotel podany w przewodniku to koszt prawie 100 zł. Jedziemy zatem miejskim busem do centrum 45 KZT (0,50 zł). Nie wiem czy to kwestia dnia spędzonego w półtrumience czy też jakiegoś zatrucia pokarmowego, ale z każdą minutą czuję się coraz gorzej i to akurat w momencie kiedy grozi nam bezdomność. Człapie na ostatnich nogach, jest 35 stopni a ja mam dreszcze. Kierujemy się na Hotel Komfort, który powinien być gdzieś w pobliżu, ale jakoś nie widać go na horyzoncie. Spotkana kobieta prowadzi nas do przystanku i zrywa kartki z ogłoszeniami z pokojami do wynajęcia. Oprócz tego mówi, żeby nie porozumiewać się po angielsku, bo wszyscy pomyślą, że jesteśmy Amerykankami i będą chcieli mnóstwo dolarów... bardzo pocieszające. Jednak kupno karty sim i dogadywanie kwatery przez telefon, nie wiadomo gdzie i za ile przerosło nasze możliwości. Komfortu nadal brak, ale sprzedawca arbuzów kieruje nas na osiedle obok, gdzie są mieszkania do wynajęcia. Okolica nie wygląda zbyt zachęcająco, ale mieszkanie jest czyste i dosyć spore, no i najważniejsze kosztuje tylko 3000 KZT/dobę (33 zł). Ja mam wszystkiego dość więc i za 2x tyle też bym została. Dzień kończy wizyta w osiedlowym sklepie, gdzie ochroniarz musiał przeszukać nasz mały plecak, bo przecież przejechałyśmy pół kontynentu po to żeby okraść osiedlowy sklepik. Do dalszej eksploracji osiedla zabrakło nam odwagi po zmroku. Dzień 8 2 sierpnia 2016 r. Taraz - Szymkent - Sayram - Szymkent Ale po co w ogóle przyjechałyśmy do Tarazu? Otóż jest to jedno z najstarszych miast w Kazachstanie, kiedyś przebiegał tędy Jedwabny Szlak. My chciałyśmy zobaczyć bazar Shakhristan, który ma w sobie jeszcze co nieco orientalnego klimatu. Co prawda w czytanych relacjach pojawiają się wzmianki o tym, że jest tu trochę chińszczyzny, ale nadal można poczuć to coś... Wcześniej był tu jeszcze Green Market, ale został zamknięty z powodu prac archeologicznych. Ale wracając do naszego zwiedzania. Autobusem miejskim jedziemy na bazar. Okazało się, że jakoś ominęłyśmy właściwy przystanek. Trochę nas to zdziwiło, ale nie zniechęcamy się i wracamy się pieszo. Chodzimy, szukamy i jakoś tego bazaru nie widzimy. Nie była to kwestia naszej małej spostrzegawczości, ale tego że bazar został zamknięty. Zostały po nim tylko jakieś badziewne chodnikowe stragany. Zatem nasze ostatnie dwa dni to kompletna strata czasu, tak jak i nasza wizyta w tym mieście. Szybka modyfikacja planu i decydujemy się jechać do Szymkentu. Spacerując do centrum odwiedzamy meczet i dwa mauzolea... i to byłoby na tyle jeśli chodzi o Taraz.
Do Saty jeździ marszrutka. Niestety nie z samego Sayakhat, a trochę obok. Trzeba się zapytać miejscowych, oni oferują że zaprowadzą ale w półmroku, w obcym kraju, wygląda to jak zaproszenie do wycięcia nerki
:) Niemniej bus jeździ.
Nawet chciałyśmy zaryzykować własnymi organami, bo trochę się tam kręciłyśmy, pytałyśmy ochroniarza i jakieś inne osoby, ale niestety nikt nic nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć. Washington też nie znalazł ten marszrutki. Polak, którego spotkałyśmy w Kolasai też odniósł porażkę. Ale głęboko wierzę, że w końcu komuś się uda
:-)
@Karolina_s, mnie się udało, wcześniej @Gadekk też tak jechał. Ja nawet do Kanionu Szaryńskiego jechałem tą samą marszrutką tylko w drogę powrotną z Saty. No nic, pisz dalej. Swoją drogą to ja we wrześniu miałem tam upał.
Przyglądam się tej relacji... i coraz poważniej zastanawiam się nad zamieszczeniem własnej. Stałem przed dylematem czy jechać do Kanionu Szaryńskiego kilka dni wcześniej. Nie zdecydowałem się w końcu i chyba słusznie, bo nie miałbym radości z oglądania go w takich warunkach, jak i z moknięcia.Karolina_s napisał: Gdy byłyśmy pierwszy dzień w Ałmaty to sprawdzałyśmy rozkład i miejsc było jeszcze sporo. Niestety są wakacje i trzeba się z tym liczyć. Nasz plan nie był tak precyzyjny aby kupić bilety kolejowy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem.Wg miejscowych to wcale nie kwestia wakacji - pociągi są po prostu znacznie tańsze i wygodniejsze od autobusu więc mieszkańcy Kazachstanu nimi jeżdżą. Z własnego doświadczenia - na 14 dni przed odjazdem w płackarcie może być wolne ponad 100 miejsc, a 13 dnia rano zostaje już około 5. Polskie karty płatnicze nie działają na stronie kolei kazachskich, sprawdzone na karcie $ Aliora i Banku Millenium, podobne info na forach zagranicznych, ponoć płatność możliwa tylko kartami z krajów WNP. Rozwiązanie? Istnieją pośrednicy rezerwujący bilety z prowizją 500 KZT. 5,5 zł drożej, ale po prawdzie to grosze a bilet zamówiony już w Polsce. Co do pociągów za 8000 KZT - prawdopodobnie nie była to łapówka, a hiszpański pociąg Talgo. Ich ceny są absurdalne
:)Quote: W końcu dałam się w to wciągnąć i dokupiłam bilet na za 2 dni z szymkentu do Turkistanu za 1799 KZT (19,79 zł). Było to bez sensu, bo spokojnie można zrobić tą trasę autobusem czy marszrutką, które jeżdżą często i pewnie szybciej, a cena nie różni się. Hmmm... masz na myśli 1799 KZT w jedną, czy w dwie strony? Otóż... podróż samochodem jest znacznie tańsza, autobus bez klimatyzacji kosztuje 500 KZT ale łatwiej na niego trafić na trasie z Turkistanu, zaś minibus z klimatyzacją kosztuje między 700 a 1000 KZT. Ja jechałem w jedną stronę za 800, w drugą za 700. Wydaje mi się, że przy tych cenach nie ma sensu jechać autobusem - nawet w klimatyzowanym minibusie jest gorąco.
Pociągi są tańsze, ale tylko jeśli mówimy o długich trasach. Bo na krótszych ceny marszrutek są takie same lub nawet niższe. Z tego co się orientuję to Talgo jeździ tylko na trasie Astana - Ałmaty, więc to nie nasz przypadek. Na pewno chodziło o łapówkę bo zjawił się konduktor pociągu i rozmyślał. A jak można zauważyć to w konduktorskim przedziale zawsze jeździ jakoś dziwnie dużo cywilów. Ja bilet kolejowy na trasie Aralsk - Aktobe kupiłam jeszcze w Polsce i płaciłam entropay'em. Wszystko poszło bez problemów.
Jeszcze odnośnie cen pociągów - na krótszych trasach cena jest wyższa przez to, że doliczana jest opłata za miejsce w płackarcie. Jeśli w wagonie są miejsca siedzące (ale niewiele takich pociągów, choć warto wymienić trasę Astana-Pietropawłowsk), to cena jest sporo niższa.Odnośnie Talgo - jeżdżą także na innych trasach, np. do Ust-Kamenogorska i Aktau, ten ostatni odjeżdża 20 minut przed "zwykłym pociągiem" i kosztuje właśnie ok. 8000 KZT na trasie do Szymkentu, choć może istotnie wchodzi w grę łapówka... ale absurdalnie wysoka :/Faktycznie, nie skorzystałem z entropaya ale nie widzę sensu w tej "karcie" - poza zabawami z TS był praktycznie nieprzydatny. Swoją drogą, po przyjeździe wyłania się coraz większy chaos z tym wszystkim...Ok, tyle komentarzy z mojej strony, czekam na ciąg dalszy
:)
Lubię czytać Twoje relacje, bo są bardzo plastycznie napisane, bez jakiegoś napuszenia, zawierają masę przydatnych informacji i mam wrażenie jakbym uczestniczyła w tych wyprawach (popraw opisy zdjęć w pierwszym poście, bo stanowią wyzwanie dla mojej wyobraźni)
:)
@cyberpunk64 Dzięki za miłe słowo. Trochę to dla mnie zaskakujące, bo jestem bardzo "niehumanistyczna". Więc zawsze wydawało mi się, że moje relacje/opisy są bardzo siermiężne. Właśnie moim celem jest przekazanie jak najwięcej praktycznych informacji a nie literackie wyżycie się
;-)Co do fotek to zauważyłam, że jak się jakąś doda/zeedytuje to się wszystko psuje. Starałam się naprawiać na bieżąco, ale pierwszego posta przeoczyłam. Dzięki za czujność
:-) Poprawię za momencik, bo działam na dwa fronty
;-)
Relacja ciekawa. Napisana lekkim, przystępnym słowem.Jak mam być szczery, to nie zachęciła mnie do szybkiego poszukiwania biletów i lotu do Kazachstanu.
:D Sama autorka opisując odwiedzane miejsca, stwierdza że szału nie ma.A te postsowieckie klimaty, chaos z transportem itp są mi znane z innych dawnych republik Sojuza , jak i z samej Rosji. Warto tam lecieć ?
:roll: Jest coś diametralnie innego niż na Ukrainie, w Rosji, Gruzji ?
No nie wiem czy ja nadawałabym się na ambasadorkę jakiegokolwiek regionu. Nie jestem zbyt ekspresyjna, więc ciężko usłyszeć ode mnie jakieś ochy i achy. U mnie powiedzenie "było spoko" to już przekaz wielkich emocji
;-)Ogólnie ciężko nazwać Kazachstan mekką globtroterów. Kraj na pewno jest zróżnicowany, być może gdybym więcej czasu poświęciła na góry, to krajobrazy byłyby bardziej zapierające dech w piersi. Jednak mój plan celowo został tak skomponowany, bo ja po prostu lubię być w podróży i chciałam przekrojowo poznać Kazachstan. Spodziewałam się, że Kazachstan będzie bardziej taki prowincjonalny. Jednak zaskoczył mnie. Kraj jest bogaty, dobrze się rozwija, inwestuje w edukację młodych ludzi zagranicą i chce być naprawdę international. Ja sądziłam, że będzie to powtórka z odwiedzonego przeze mnie Kirgistanu, gdzie kilka lat temu w autach złapanych na stopa, leciały z kasety "Biełyje Rozy" a w wioskowym sklepie (czyli oknie domu) można było kupić wódkę, wino albo oranżadę i to by było na tyle. Otóż w Kazachstanie tak nie ma, więc chyba jednak są o poziom wyżej od Ukrainy. Druga sprawa jest taka, że oni nie czują swojego turystycznego potencjału, więc nie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ja cieszę się, że tam byłam. Zweryfikowałam swój pogląd na ten kraj. Może nie ma tam aż tak wiele spektakularnych miejsc, ale mimo wszystko jest pewne bogactwo. Góry, barany, ośnieżone szczyty a za chwilę kaniony, wydmy, wielbłądy. Mieszanka kulturowa: Ujgurzy, Kazachowie, Rosjanie, Koreańczycy - każdy jest inny, a nie bez znaczenia jest, że przekłada się do na pyszną kuchnię
:-)
Z mojego punktu widzenia: w porownaniu do Rosji czy Ukrainy Azja Srodkowa jednak jest rozna wiec warto sie wybrac. Ale wtedy o wiele ciekawszy jest Uzbekistan czy Kirgizja. Kazachstan raczej nie zachywyca od razu, raczej powoli wciaga swoja normalnoscia.
jacakatowice napisał:Warto tam lecieć ?
:roll: Jest coś diametralnie innego niż na Ukrainie, w Rosji, Gruzji ?Moim zdaniem warto. Na Ukrainie byłem, w Gruzji nie byłem ale w ogóle bym Kazachstanu z tymi krajami nie porównywał. Kulturowo jest od Ukrainy trochę inny: tzn. niby muzułmański ale wódkę piją jak w Rosji. Nikt Cię tam za rękaw ciągał nie będzie byś walił czołem w południe o dywan.Tylko tak - lecieć warto ale nie na żadne wczasy. Oczywiście, chcesz zostawić sporo kasy, wynająć auto na miejscu, spać w hotelach 3* i 4* gwiazdkowych - da się. Nie wszędzie ale w dużych miastach (Ałmaty, Astana) to jest możliwe. Tam gdzie przyroda są jurty, cen nie znam ale podejrzewam że osiągalne, można konie wynająć. Wszystko można.Ale jest to kraj idealny do taniego podróżowania. Autostopem 250 km ledwo zipiącym Kamazem? Proszę bardzo, nigdy nie czekałem dłużej niż 20 min. Nowa Toyota ze skórzana tapicerką i rozsądnym audio wewnątrz? Też się zatrzyma. Ludzie, poza metropoliami, żyją skromnie ale godnie. Nic mnie tam złego nie spotkało, nikt mnie oszwabić nie próbował i nie byłem też taką sensacją jak w Chinach, gdzie robiono sobie ze mną zdjęcia jak z wielbłądem.Góry to mają takie, że jak stałem na dworcu w Ałmaty czekając na busa i moim polsko-rosyjskim próbowałem pogadać z Kazachem, jak je zobaczyłem to musiałem dwoma rękami szczękę przytrzymywać. Drugi mnie to spotkało jak spróbowałem kazachskim dżemów, a trzeci jak mnie kobiecy ideał wziął na stopa pod koniec podróży
;)Melony, arbuzy - to radzę omijać z daleka bo potem w Polsce nie weźmiesz tych marketowych do ust. Tak więc masz wybór: albo żyć w poczuciu, że wiesz jak smakuje melon, albo spróbować tego kazachskiego. Żeby nie było, że nie ostrzegałem
:) Lepioszki są jak Madras Curry kupowane w Carrefourze w Dubaju - po prostu wzorowe. Nic do poprawy. U nas tego nie znajdziesz, niczym nie zastąpisz. Dokładając do tego dżem, zagryzając melonem, jesteś w raju i żadnych dziewic Ci nie potrzeba bo rąk brakuje
:) Piszę trochę w żartach ale jak lubisz dobrze zjeść to zjesz, chociaż dania główne w restauracjach mi akurat nie podchodziły tak do końca. Tłuste, ciężkie i dużo cebuli. Ale co kto lubi, te ich pilawy bardzo polecam. Na zimno też dobre. Wódki mniejszej niż 0,2l nie widziałem.Co jeszcze bym napisał... aha, przeciwnie niż u Autorki, u mnie wszystko działało. Bus stał tam gdzie miał stać, dowiózł tam gdzie miał dowieść, a w drodze powrotnej odebrał z miejsca noclegu.Językowo jest jak we Francji, a nawet lepiej bo oprócz swojego znają chociaż jeden języl obcy - rosyjski. W Ałmaty, jak w Paryżu, ktoś zna kogoś, kto zna angielski. Łatwiej złapać grypę niż znaleźć taką osobę, ale jak już się uda to wszystko Ci powie. Turystyki tam w sumie nie ma, w hostelu w pokoju dzielonym spałem sam.Co więcej mogę dodać? Kazachstan potrafi przeformować wyobrażenia o podróżach. Na celowniku mam Kirgistan i trekking Ala-Kol (wygoogluj). Nie wiem czy uda się w 2017 ale w 2018 nie widzę innej opcji. Uzbekistan też mam na oku więc jak zwykle zadecyduje promocja.
:)
Mi również jezioro bardzo przypadło do gustu, choć przyznaję, że po pierwszych minutach wieczorem byłam lekko przerażona. Jednak za dnia sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Jeśli ktoś planuje spędzić kilka dni w Astanie to zdecydowanie korzystniej jest rozdzielić ten czas na Burabaj i stolicę.
Czym bylas przerazona? Malo bezpiecznie? Myslalem ze czegos nie doczytalem, wiec jeszcze raz przeczytalem ten fragment relacji, ale chyba nie napisalas co Cie tam wieczorem przerazilo
:)
Mam na myśli to, że w wakacyjny wieczór była na głównej ulicy jedna wielka dyskoteka, gdzie basy miażdżyły mózg
;-) A ja pojechałam tam, żeby uciec od tlocznej Astany. Z bezpieczeństwem w całym Kazachstanie nie było problemu
:-)
Karolino krótkie pytanie, korzystałaś z naszych kart płatniczych zarówno płacąc nimi i korzystając z bankomatów w Kazachstanie czy tylko USD i wymiana na miejscu?
@krystoferson112 Miałam zapas gotówki. Ale raz płaciłyśmy kartę mastercard ($) z kantoru aliorbank i poszło bez najmniejszych kłopotów. Po przeliczeniu kursu po powrocie wyszło bardzo podobnie jak przy wymianie waluty na miejscu, dokładnie 15000 KZT -> 43,33 $ (dolar był kupiony w aliorze po ok. 3,8358). Zatem myślę, że nie powinno być problemu. Odniosłam wrażenie, że Kazachowie są uzależnieni od bankomatów i banków, w jakimś centrum handlowym, stało ich w rządku po ścianą, kilkanaście obok siebie - nie przesadzam. Oczywiste jest to, że zapas gotówki trzeba mieć, zwłaszcza jeśli chodzi o płatności za marszrutki. Ale w wielu sklepach są terminale, to samo dotyczy hoteli. Ostatni, wspomniany hotel Progres, mimo że raczej standardem nie grzeszył to miał terminal płatniczy.
@krystoferson112, płaciłem dwoma kartami MC polskich banków i przechodziły bez problemu. Możesz też zabrać USD i wymienić (kantor lotniskowy w ALA nie odstawał rażąco kursem od tych w centrum, pewnie w Astanie będzie podobnie).
Myślałem, że końcówka mnie niczym nie zaskoczy, a tu kolejka na Przełęcz Talgar też nie jeździła?
:)Fajna relacja, miło było poczytać, powspominać i zobaczyć nowe miejsca, w których nie byłem.
@Don_Bartoss Hehe, co mam ci powiedzieć?! Wyobraź sobie, że będąc w Astanie wróciłam do twojej relacji, bo właśnie kojarzyłam, że wybrałeś się podczas swojej podróży na Chimbulak. Początkowo miałyśmy powtórzyć wszystko krok po kroku za tobą. Ale jak zobaczyłyśmy te busy, to już nie chciało nam się wracać niżej do stacji kolejki. Zdecydowałyśmy, że pojedziemy busikiem, a potem na środkowej stacji wsiądziemy w kolejkę i pojedziemy na przełęcz. Pognałyśmy w kierunku kas, a tu żaden wagonik kolejki ani drgnie w kierunku przełęczy. Być może wynikało to z późnej pory, bo rzecz działa się ok. 18ej, sama nie wiem. Ale nawet bez przełęczy, uważam że jest tam pięknie. Byłam bardzo mile zaskoczona, no i pogoda tym razem nam dopisała
:-)
Zastanawiałem się dość długo nad odwiedzeniem Burabaju, ale ostatecznie zrezygnowałem. Chyba był to błąd :/Podpowiedź: z Astany jeździ kilka pociągów do Pietropawłowska przez Szczucińsk, właściwa stacja to "Kurort Borowoje", cena ok 700 T (wagon obszczyj - czyli płackarta ale po 3 osoby na dolnej leżance).Co do płatności za bagaż: w niektórych regionach się płaci, zwłaszcza na wschodzie Kazachstanu. Przy czym wówczas należy się spodziewać pytania jeszcze na etapie zakupu biletu w kasie w stylu "skolka sumkow?" i w zależności od trasy płaci się 150 - 300 T i oczywiście dostaje się bilet.Trochę dziwi mnie ta cena za komunikację miejską w Ałmaty - różnice są groszowe, ale wszędzie płaciłem 80 T, taka cena jest też na bilecie.No i coś mi nie gra z tym autobusem 79 - od kogo dowiedzieliście się, że już nie jeździ? Jeszcze 8 sierpnia przemierzał dzielnie miasto z napisem "Aeroport"
;) ale przyznam, sam około 21:30 wsiadłem do 92 niedaleko od stacji metra Bajkonur. Wg informacji na przystankach autobus jeździ do 23:00, ale nie wiem na ile odpowiada to rzeczywistości.Ciekawie się czytało tę relację, choć niektóre informacje które mamy ze swoich wyjazdów są zupełnie sprzeczne. Ale... na pewno przyda się przy okazji kolejnej wizyty
:)
O pociągu słyszałam, bo w relacji w której dowiedziałam się o Burabaju był właśnie opis dojazdu pociągiem. Ale z tego co pamiętam wykalkulowałyśmy, że lepiej czasowo wyszło nam jednak mimo wszystko z busem. My cały czas kupowałyśmy bilety na bieżąco. A sam widzisz jak było z dostępnością biletów kolejowych w wakacje.Co do bagażu, to właśnie chodziło mi o to, że Pani sprawdzaczka była przy całej sytuacji i nic się nie zająknęła o dodatkowej płatności, w kasie kupowałam bilety i Pani także widziała że mam plecak na ramionach. Więc sądzę, że to była fanaberia kierowcy, który chciał coś na boku zarobić. Gdyby mi kazano zapłacić w kasie to oczywiście nie miałabym z tym problemu. Prawdopodobnie masz rację z tymi biletami na komunikację publiczną w Ałmaty - nie notowałam wszystkiego na bieżąco. Na przystanku przed lotniskiem cały czas widnieje naklejka z numerem 79. A o tym, że nie dojeżdża na lotnisko powiedzieli nam pracownicy lotniska, którzy stali niedaleko, tą informację potwierdziła babeczka, z którą jechałyśmy busem 92. Niektórzy byli tym zaskoczeni, więc to musiała być jakaś zmiana sprzed chwili. Poza tym tak, jak pisałam wieczorem 79 jechał za nami, po czym odbił przed lotniskiem. Ostatecznie można jechać 79 i dojść te kilkaset metrów do lotniska piechotą. Wygląda to tak jakby 79 zamienił się trasą z 92.
Muszę dokładniej przeczytac relację i obejrzeć zdjęcia. Ja tez skusiłam sie na tę promocje Belavii i pojechałam do Kazachstanu w maju. Tez jechałam przez Wilno. Fantastyczna podróż. Żałowałam tylko, ze byłam krótko - 9 dni w Kazachstanie. ale udało mi sie dużo zobaczyć. Może tez cos napiszę, albo przynajmniej pokaże zdjecia? Ja byłam sama, a ponieważ mam 70 lat, więc budziłam tam zdumienie tubylców. nazywali mnie "wiesiełaja babuszka c Polszy."
Po pierwsze witamy na forum
:-)A czy ty przypadkiem nie spotkałaś w ambasadzie mojej koleżanki Sylwii?Oczywiście zachęcam do podzielenia się twoimi wrażeniami z wyprawy i zdjęcia. Im więcej wiedzy na forum tym lepiej.
Fajna i myślę , że przydatna relacja, choć ja już z post-komunistycznych klimatów po wizycie w Gruzji się wyleczyłem .Ta daleka Azja jest chyba ciekawsza i chyba bardziej przyjazna , zapraszam do mnie https://bigmarkk.wordpress.com/ . pozdrawiam bm
Fajna i myślę , że przydatna relacja, choć ja już z post-komunistycznych klimatów po wizycie w Gruzji się wyleczyłem .Ta daleka Azja jest chyba ciekawsza i chyba bardziej przyjazna , zapraszam do mnie https://bigmarkk.wordpress.com/ . pozdrawiam bm
Dużym impulsem do podjęcia decyzji o podróży do Kazachstanu była promocja urodzinowa linii BELAVIA. Więcej tutaj https://www.fly4free.pl/dobre-tanie-lot ... d-431-pln/
Teraz można zastanawiać się czy to z zachwytu nad własną twórczością, czy z prawdziwej chęci wyjazdu do Kazachstanu ;-) bilety znalazły się na mejlu.
Dla wielu osób Ałmaty stanowią tylko punkt wypadowy do pobliskiego Kirgistanu. Jednak nie dla mnie. Ja Kirgistan odwiedziłam 6 lat temu, kiedy to obowiązywały jeszcze wizy dla Polaków (chyba 50 eur ałć), więc teraz mogłam skupić się na tym większym -stanie.
Trasę z Warszawy do Mińska i z powrotem ostatecznie przyszło pokonać lądem.
W relacji będę przeliczała ceny z tenge (KZT) na złotówki, przyjmując 1 KZT = 0,011 PLN. Jednak nie przywiązywałabym do tego zbyt dużej wagi, gdyż jak można zobaczyć na poniższym wykresie kurs KZT - PLN jest dość niestabilny.
Dokładnie rok temu tenge było 2x droższe niż w czasie mojego pobytu w Kazachstanie. A porównując ceny na miejscu, wyrażone w tenge, to pozostały one raczej bez zmian w stosunku do zeszłorocznych.
Kończąc ten przydługi wstęp nasza trasa wyglądała tak:
Dla jednych to szaleństwo jak na dwa tygodnie, a dla innych (w tym mnie) to kwintesencja podróżowania.
c.dn.Skoro jesteście tacy niecierpliwi to lecimy pędzikiem dalej. Tylko foty uzupełnię w większej ilości później, bo teraz jeszcze jestem w trybie nieogarnięcia :-(
Dzień 1 26 lipca 2016 r. Warszawa - Wilno
Z małą nadgodziną w pracy, z wywieszonym jęzorem docieram do domu żeby wreszcie spakować bagaż. Wyznaję zasadę, że im mniej czasu ma się na wypełnienie plecaka, tym mniej niepotrzebnego badziewia się w nim znajdzie.
Po dokładnej analizie: ekonomicznych aspektów, braku konieczności zużycia dodatkowego dnia urlopu, chęci podróży w nocy oraz spędzenia kilku godzin w Mińsku (w którym to już pewnie nieprędko znajdę się ponownie) - wyszło na to, że pojedziemy Lux Expressem przez Wilno.
Nasz dyliżans rusza punktualnie o 23:05 z Dworca Centralnego. Były małe zawirowania w rzędzie za nami, gdyż 4 osoby były chętne do 2 foteli, ale jeszcze przed wyjazdem z Warszawy ten kryzys został zażegnany. Bus był prawie na full pomimo tego, że to koniec tygodnia. Czas spać - dobranoc :-)
Dzień 2 27 lipca 2016 r. Wilno - Mińsk - Ałmaty
Stratne o 1 godzinę (zmiana czasu) dojeżdżamy na dworzec autobusowy w Wilnie. Bus przyjechał ok. 30 minut przed czasem, więc nasze rozkładowe 15 minut na przesiadkę rozciągnęło się trzykrotnie.
Kolejny Lux wystartował planowo o 9:00 - choć tak naprawdę było to połączenie realizowane przez Eurolines. Po drodze pola, łąki, las, łąki, las, pola itd. Krajobraz przełamał nieco widok przejścia granicznego. Wszystko poszło sprawnie, trzeba wypełnić taką karteczkę - jedną cześć dostaję się do pilnowania aż do wyjazdu z Białorusi. Z tym sprawnie to trochę mnie poniosło, bo białoruscy celnicy sprawdzają paszporty, wizy etc. lupą i to bardzo dokładnie. Myślałam, że to jednorazowa fanaberia, ale potem powtarzało się to na każdej białoruskiej granicy.
Do Mińska przyjechaliśmy z lekkim opóźnieniem o 13:10 (planowo 12:30). Dworzec autobusowy i kolejowy są obok siebie. Na tym drugim wymieniamy dolary na ruble. Niestety w ostatnich miesiącach nastąpiła mała, turystyczna katastrofa czyli denominacja waluty. A sprzedawcy niestety nie mają litości i wydają resztę w starych i nowych rublach. Od tych zer po godzinie pękała mi już głowa, ale jakoś udało się zachować czujność i do prób oszustw nie doszło.
Na stolicę Białorusi miałyśmy tylko kilka godzin, więc szczególnie wnikliwe zwiedzanie nie miało miejsca. Trochę pospacerowałyśmy w okolicach dworca, m.in. Plac Lenina, Kościół św. Szymona i św. Heleny, Plac Zwycięstwa. W podziemiach tego ostatniego oddałyśmy się w szaleństwo zakupowo - pamiątkowe, a także doświadczyłam najdłuższego w swoim życiu oczekiwania na pizzy.
OK. 17ej meldujemy się na dworcu autobusowym, skąd busem 300Э ruszamy na lotnisko. Bilet można kupić u kierowcy. Kosztuje 3,75 BYN (7,50 PLN) lub 37500 BYR (jak kto woli ;-)).
Trzeba się liczyć z tym, że autobus jedzie ponad 50 minut, po drodze mijamy m.in. Bibliotekę Narodową, która poniekąd jest symbolem miasta.
Odprawa poszła bardzo sprawnie, pomimo tego, że ludzie tutaj mają jakąś obsesję na punkcie strechowania bagażu.
Potem kontrola paszportowa, tu już gorzej, bo znowu lupka była grana :-)
Następnie nastąpiła dziwna sytuacja bo pasażerowie lecący do Kazachstanu byli kierowani bezpośrednio pod gate z pominięciem duty free. Oczywiście można było samowolnie zboczyć z trasy i pójść do sklepów. Zastanawiała mnie ta sytuacja, ale potem z rozmów ludzi wywnioskowałam, że osoby lecące do Kazachstanu nie mogą kupować wszystkich artykułów dostępnych na duty free. Średnio mnie to interesowało więc nie wnikałam w temat. Pod "naszym" gatem był mały barek, na lotnisku jest dostępne darmowe wifi (kod na telefon - ważny chyba 15 albo 30 minut).
Do samolotu dojechaliśmy busem, wystartowaliśmy planowo.
Catering marniocha, bo tylko kanapka do samodzielnego stworzenia - czerstwa buła, pieczony filet z kurczaka, 2 (słownie) plasterki ogórka i pomidora, ketchup i wafelek. Napoje zimne, gorące, bez alko.
Maszyna trzymała się dzielnie, dopiero jakieś 30 minut przed lądowaniem zaczęła się lać woda z klimatyzacji na jednego gościa przed nami :-).
Dzień 3 28 lipca 2016 r. Ałmaty
W Ałmaty lądujemy o 03:55... no cóż... nikt nie obiecywał, że będzie miło, łatwo i przyjemnie.
W dawnej stolicy Kazachstanu będzie nas gościła Marzhan - dziewczyna, z którą skontaktowałam się poprzez couchsurfing. Byłyśmy z nią umówione na mieście rano, toteż nie spieszyło nam się zbytnio. Zatem kolejka do kontroli paszportowej, składająca się z pasażerów 3 samolotów nie zrobiła na nas wrażenia. Tutaj również trzeba wypełnić karteczkę, która jest stemplowana przez pogranicznika, no i trzeba jej pilnować przez cały wyjazd. Znajdziemy tam informację o obowiązku rejestracji przy pobycie powyżej 5 dni - jednak podczas kontroli paszportowej udzielono mi informacji, że to nie jest konieczne.
Po odebraniu bagażu, w hali przylotów okazało się, że nasza gospodyni zrobiła nam niespodziankę i z ojcem odebrała nas z lotniska... nie powiem, ucieszyło nas to :-)
W domu poznajemy całą rodzinę, tradycyjna herbata i na kilka godzin do łóżka, żeby odespać podróż.
O 12ej, po śniadaniu, ruszamy na miasto. Marzhan studiuje turystykę, więc jest dobrym przewodnikiem. Poza tym spędziła 1 semestr studiów w ... Łodzi :-) Świat jest jednak mały.
Zaczynamy od wizyty w banku. 1 $ = 350 KZT - na lotnisku kurs był nieznacznie słabszy, coś ok. 348 KZT.
Busem miejskim 70 KZT (0,77 zł) jedziemy do podnóża wzgórza Kok-Tobe. Tutaj trzeba zapłacić 300 KZT OW (3,30 zł) za bus, który zawiezie nas na sam szczyt, skąd będziemy podziwiać panoramę miasta. Swoją drogą nie wiem jakim cudem, wybierając się na przełomie lipca i sierpnia do Kazachstanu, czyli okoliczności jak na Saharze, trafiłyśmy na pochmurną i deszczową pogodę :-(
Stąd widok na miasto nie był tak znakomity jak się spodziewałam. Ogólnie Ałmaty szykuje się na Uniwersjadę w 2017 r. więc wszędzie jest plac budowy. Na Kok - Tobe jest kilka knajpek, mini-zoo, a nawet ścianka wspinaczkowa. Na dół można zjechać autobusem, lub kolejką linową. Wybieramy drugi wariant 1000 KZT OW (11 zł). Wszystko fajnie, tylko szyby są takie zasyfione, że ledwie widać. Za taką kasę, mogliby się nieco bardziej przyłożyć i umyć kabiny raz na rok.
Kolejnym punktem jest Muzeum Narodowe - wstęp 500 KZT (5,50 zł). Ekspozycje nie są oszałamiające, ale żeby dowiedzieć się co nieco o kraju, myślę że warto poświęcić te kilka złotych i odrobinę swojego czasu. Dalej spacerując i korzystając z metra 80 KZT (0,88 zł) dojeżdżamy w okolice Parku Panfilowa. Mijamy sporo markowych sklepów - ponoć moda dla Kazachów jest bardzo ważna. Po zawartości naszych plecaków można uznać, że dla Polaków raczej średnio :-)
W Parku oczywiście swoje kroki kierujemy do katedry Zenkowa (sobór Wniebowstąpienia) - został zbudowany bez użycia gwoździ.
Niedaleko Parku jest też Muzeum Instrumentów tradycyjnych. W sumie trafiłyśmy tam nieco przypadkiem, ale było warto. Wstęp 500 KZT (5,50 zł). Muzeum znajduje się w bardzo ładnym drewnianym budynku, a w środku jest naprawdę porządnie przygotowana ekspozycja, a w tle słychać odgłosy tych dziwacznych instrumentów.
Wieczorem za równowartość 8-9 zł jemy całkiem obfity obiad w knajpce, coś na wzór naszych barów mlecznych. Było warto :-)
Na sam koniec dnia łapiemy taksówkę - czyli może to być każdy jadący samochód - taki płatny autostop w mieście. Jedziemy do Parku Prezydenckiego, gdzie o 20 jest pokaz kolorowych fontann. Potem spacerujemy przez cały park, a jest niemały, żeby wejść na wzgórze widokowe. W ten sposób kończy nasz dzień w Ałmaty. Ciekawostką jest to, że symbolem miasta jest jabłko (pomnik znajdziecie m.in. na Kok-Tobe), a to dlatego, że po kazachsku Ałma-Ata znaczy ojciec jabłek. Jednak w czasie naszego pobytu królowały arbuzy 40 KZT/kg (0,44 zł) i melony 70 KZT/kg (0,77 zł).
Taksówką wracamy do domu. Zastanawiamy się jak dojechać jutro na jeziora Kolsai. Nasza gospodyni podaje nam takie same informacje jak przewodnik Lonely Planet, czyli marszrutka do Saty z dworca Sayakhat ok.6-7 rano. Dworzec jest daleko od naszego domu dlatego na 5-tą rano zamawiamy taksę 1200 KZT (13,10 zł) i pora spać. Oczywiście deszcz leje całą noc.
P.S. Zastanawiałyśmy się, czy nie zostać tutaj jeden dzień dłużej i pojechać nad Wielkie Jezioro Ałmatyńskie, ale prognozy pogody przekonały nas, że nie ma to większego sensu i trzeba stąd zmykać.
Dzień 4 29 lipca 2016 r. Ałmaty - Issyk - Chylik - Saty - Kolsai Lakes
O 5ej zgodnie z umową przyjeżdża po nas taksówka. Żegnamy się z naszą rodziną, dziękując za gościnę, a na odchodne dostajemy po flaszce i tabliczce czekolady :-)
Na dworzec jedziemy prawie 40 minut, pomimo braku ruchu na ulicach. Na miejscu, wygląda na to, że jesteśmy jedynymi podróżnymi. Marszrutki do Saty ani widu, ani słychu. Siadamy na ławeczce, pod dworcową poczekalnią, która jeszcze jest zamknięta. Po rekonesansie, wszystkich tabliczek z nazwami miast na peronach jesteśmy skłonne uwierzyć ochroniarzowi, że do Saty nic nie jeździ. Zawieramy nowe znajomości, a ok. 6:30 poczekalnia i kasy zostają otwarte. Tutaj dowiadujemy się, że o Saty możemy zapomnieć. Zatem wybieramy się do Issyk. Płaci się u bileterki w środku autobusu (150 KZT, 1,65 zł). Trasę liczącą 50 km pokonujemy w ok. 1,5h.
Stąd do Saty również nic nie jedzie, ale Chylik (Shelek) też brzmi nie najgorzej. Niestety częstotliwość kursowania nie jest zbyt oszałamiająca, więc mamy spory zapas czasu na zwiedzenie Issyka.
Mojej towarzyszce o tak wczesnej porze uroiło się w głowie, że jest tutaj muzeum gdzie znajduje się złoty wojownik - kazachska ikona niepodległości. Ale rozglądając się po wiosce uznałam, że nie będziemy się kompromitować zadając komukolwiek to pytanie. Fakty są takie, że istotnie wojownik został odnaleziony niedaleko Issyka, ale można go zobaczyć w muzeum w Astanie.
O 10:20 rozkładowo powinna być marszrutka do Chilik, ale prawda jest taka, że odjeżdża albo wcześniej, albo później zależnie od tego czy jest komplet pasażerów. My jakiegoś dużego poślizgu nie mieliśmy. Bilet 400 KZT (4,40 zł, 80 km, 2h).
W Chylik zaczęli się o nas bić taksiarze, ale jako że nie mogli się między sobą dogadać, to oddaliłyśmy się w kierunku głównej drogi żeby łapać stopa. Jednak jeden niezmordowany driver dogonił nas po kilku minutach i zgodził się nas zawieźć do Saty i Kolsai Lakes za 4000 KZT/os. (44 zł). Teraz uznaję, że chyba lepiej było łapać stopa, bo zanim ruszyliśmy to minęło sporo czasu. Tankowanie na stacji, zakupy w sklepie. A potem oczekiwanie na brata kierowcy, który miał być serwisantem auta, gdyby nasz golfik wyzionął ducha po drodze. Tak to właśnie jest w Kazachstanie, najpierw jest walka o to kto nas zawiezie, a potem zastanawianie się czy w ogóle uda się dojechać.
Na plus było to, że nasi szoferzy byli śmieszni i z naszym łamanym ruskim wywiązała się niejedna ciekawa dyskusja.
Nie wiem co prawda, co na końcu myśleli o nas panowie. Bo po pierwsze okazało się, że żadna z nas nie jest w formalnym związku małżeńskim a naście lat to już dawno nie mamy. To było jeszcze do wybaczenia. Ale fakt, że we dwie mamy 5 razy mniej dzieci niż nasz jeden kierowca brzmiało już gorzej. Prawdziwym gwoździem do trumny i pogrzebania naszej godności była przecząca odpowiedź na pytanie: "A baran u Was jest?". Poczułyśmy wtedy jak mało wartościowe jest nasze życie ;-)
Aby dojechać do jeziora Kajyngdy (Kaindy) trzeba skręcić w lewo przed Saty. Do Kolsai jedzie się prosto przez wioskę, aż do szlabanu gdzie trzeba zapłacić. Za dobową opłatę dla 2 os. i pozwolenie na nocleg w namiocie płacimy 2174 KZT (23,91 zł). Za samochód mamy też ponoć zapłacić, nie godzimy się na to, bo nie tak się umawialiśmy. Panowie jakoś się w końcu dogadują ze strażniczką i jedziemy dalej. Jednak w obawie o Golfika panowie przed szczytem stwierdzają, że w sumie to ten ostatni fragment będzie najlepiej pokonać pieszo, porobić zdjęcia, porozglądać się. Idziemy zatem, bo silnik już faktycznie sapie niemiłosiernie. Bo trzeba powiedzieć, że trasa do Saty nie jest najlepsza, gdyż droga asfaltowa dopiero jest w budowie. Większość mijanych aut to te z napędem 4 x 4.
Jezioro Kolsai nie robi na nas specjalnego wrażenia. Spotykamy tutaj Polaka, któremu trafił się super autostop i ze swoją nową rodzinką jeździ od kanionu Szaryńskiego. Nam jest trudniej, gdyż znalezienie miejsca w aucie dla dwóch osób graniczy z cudem. Są wakacje, weekend i wszyscy są wypakowania po dach, bo przecież rodziny tutaj są wielodzietne. Kręcimy się wokół jeziora, jemy obiad i decydujemy, że chyba jednak dzisiaj nie chcemy tutaj nocować. Spróbujemy przemieścić się w kierunku jeziora Kaindy.
Trochę idziemy, trochę jedziemy autem i trafiamy na krzyżówkę za Saty, stąd do jeziora jest jeszcze kilkanaście km. Przed wieczorem na pewno nie dojdziemy a szanse na jakieś auto z każdą minutą maleją. Ostatecznie poddajemy się i rozbijamy namiot, po drodze, przy rzece. W sumie z perspektywy czasu był to dobry wybór, gdyż nad Kaindy byłoby o wiele zimniej.
Wyjaśniając, namiot na wyjazd wzięłyśmy tak tylko na wszelki wypadek, licząc się z tym, że być może nigdy nie zostanie rozstawiony. Stąd też nie był to cud techniki, miał być tylko lekki i tani, aby gdy tylko nam się znudzi porzucić go gdzieś na trasie. Nie sądziłam także, że jadąc na przełomie lipca i sierpnia trafimy na porę deszczową. Scenariusze wyjazdowe bywają różne, dlatego nasz dom made in china przeszedł ciężką próbę... szczęśliwie aż tak bardzo nie popłynęłyśmy :-)
Nawet chciałyśmy zaryzykować własnymi organami, bo trochę się tam kręciłyśmy, pytałyśmy ochroniarza i jakieś inne osoby, ale niestety nikt nic nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć. Washington też nie znalazł ten marszrutki. Polak, którego spotkałyśmy w Kolasai też odniósł porażkę. Ale głęboko wierzę, że w końcu komuś się uda :-)
-- 20 Sie 2016 20:00 --
Dzień 5 30 lipca 2016 r. Kaindy Lake - Kanion Szaryński
Po pierwszych dwóch ulewach byłam bardzo zadowolona ze szczelności namiotu za 45 zł. Jednak 3 i 4 burza niestety nieco pokonały tą zaawansowaną konstrukcję i w rogach pojawiło się nad ranem trochę wody. Jednak wciąż pozostawałam optymistką. Żeby nieco się osuszyć nasze poranne tempo było baaaardzo wolne. Wiał delikatny wiaterek, przedzierało się słońce, więc udało nam się osiągnąć stan względnej suchości. Zatem toaleta pakowanie i w drogę.
Wszystko szło dobrze, do czasu kiedy nie okazało się, że musimy naszą rzekę przekroczyć. Po tym co działo się w nocy strumień znacząco podwyższył swój stan i był bardzo wzburzony. Wody było tak do połowy uda. Temperatura wody jak i powietrza nie była najwyższa, więc uznałyśmy, że nie ryzykujemy kąpieli i czekamy na jakieś auto, nawet jeśli trzeba będzie zapłacić. Fajnie obserwowało się auto, które dzisiaj po noclegu pojawiały się przy rzece, a kierowcy mieli mały problem gdyż nie tak to wczoraj wyglądało. Po dłuższym oczekiwaniu w końcu udało nam się załadować do lśniącego subaru, który po kwadransie nie był już tak lśniący. Po przekroczeniu rzeki, droga zamieniła się w jedno wielkie bagno, więc w takich warunkach żadne osobowe auto nie ma szans dojechać do jeziora.
Przy budce strażnika ponownie płacimy wstęp, ten wczorajszy jest niby ważny (24h), ale nie zamierzamy się spieszyć i cisnąć aby zdążyć w 2h. Płacimy 900 KZT/os. (9,90 zł). Jeszcze umawiamy się ze strażnikiem, że o 19ej będzie wracał do Saty i ewentualnie za 1000 KZT/os. (11 zł) może nas zabrać do wioski.
Przy jeziorze stoi kilka jurt, można też rozkładać namioty, przysiąść w małej gastronomii.
My zostawiamy plecaki i pędzimy nad brzeg jeziora. Bardzo zależało mi żeby na własne oczy przekonać się czy ma ono tak fantastyczny kolor jak na zdjęciach. Tzn. czy to zasługa natury czy photoshopa? I powiem jedno... zdecydowanie dzieło natury. Wyglądało to super, krajobraz został nieco zmącony przez liczną wycieczkę, która na dobre biwakowała nad wodą. Ale nawet oni nie popsuli mi ogólnego wrażenia.
Było zimno, więc przywdziałyśmy odzież w stylu "winter edition", oczywiście na tyle na ile pozwalała nasza plecakowa garderoba. Wróciłyśmy do jurt żeby nieco się rozgrzać przy ciepłej herbacie i posiłku. Oczywiście cały czas nasz radar namierzał nasz ewentualny autostopowy transport na dół. Jak na złość wszyscy mieli przeładowane auta.
W końcu coś się ruszyło, a konkretnie nasza super wycieczka. Autem zjechałyśmy nieco w dół, do autokaru - nie był to bynajmniej najnowszy model Mercedesa. Mi przypadło miejsce na przenośnym taborku o wysokości 15 cm. Po drodze tak rzucało, że w sumie nie było różnicy czy siedzę na ziemi czy na taborku. Ten off-road kosztował nas 100 KZT (11 zł) i znowu byłyśmy w Saty.
Było popołudnie a ruch niezbyt duży, ale nie traciłyśmy nadziei. Co najwyżej nasza pałatka przejdzie dzisiaj kolejny wodny test.
Po około godzinie udaje nam się złapać auto. To dwóch Niemców, którzy namówili właściciela hostelu (Loco hostel), w którym mieszkali w Ałmaty, na weekendową wycieczkę nad jeziora. Ogólnie chłopaki się chyba zaprzyjaźnili, bo nie była to wycieczka oferowana przez hostel, czytaj: odpłatna.
Mieli nas podwieźć do kanionu, ale po drodze mieliśmy zajechać do jakiegoś wioskowego mechanika sprawdzić co skrzypi w oponie.
Przejeżdżając przez kolejne wioski i miasteczka udało się namierzyć mechanika. Nasze auto to Toyota 4runner, więc nie łudziłam się, że na tej głębokiej prowincji będą mieli jakiekolwiek części zamienne.
Po zdjęciu koła diagnoza została postawiona - klocki hamulcowe są zdarte do absolutnego minimum i trą o szczęki czy o tarcze - nie znam się aż tak dobrze.
Nasz wesoły kierowca uznał, że mamy jeszcze 3 koła i jedziemy dalej. Mechanik potwierdził. Miałam jednak wrażenie, że w takiej sytuacji trzeba nieco oszczędzać auto, a nie gnać ile wlezie. Kazachski styl jazdy mówi coś zupełnie innego w tym temacie.
Do Kanionu dojeżdżamy gdy jest już kompletnie ciemno. My wiedziałyśmy, że nie da się nic zobaczyć w ciemnościach, ale nasi nieco niewdarzeni chłopcy sądzili, że z udziałem latarki da się ujrzeć cały majestat kanionu. Nawet ich optymizm został zgładzony przez rzeczywistość i zostali z nami na noc w Parku. Wstęp 750 KZT/os. (8,25 zł), auto 3000 KZT (33 zł). Można tutaj wynająć domki, gdyby ktoś nie dysponował namiotem.
My rozstawiliśmy pod zadaszonym stołem nasze małe bistro. Do kolacji wjechały nasze prezenty z Ałmaty czyli koniak Kazachstan i czekolady o tej samej nazwie. Ponoć tutaj to taki zestaw obowiązkowy koniak + czekolada. I tak mijała nam noc...Przyznaję, że moje przygotowanie do wyjazdu nie stało na najwyższym poziomie, więc aż tak dużo nie czytałam. A jedyne co w tamtym momencie miałam w pamięci to relacja Washingtona i że nie znaleźli tej marszrutki. Tak czy inaczej jakoś wszyscy dojechaliśmy :-) A to najważniejsze!
Dzień 6 31 lipca 2016 r. Kanion Szaryński - Chylik - Ałmaty
W nocy trochę kropiło, ale to nic groźnego dla naszego domostwa po przejściach.
Podszywając się pod mieszkańców domków idziemy pod prysznicę, która są zlokalizowane przy "restauracji", w której później jemy śniadanie.
Trochę chodzimy, podziwiając kanion. Jednak nasze tempo zostaje podkręcone przez coraz mocniejsze opady deszczu. Pakujemy się do auta, chcemy jeszcze pojechać na 2 punkty widokowe. Gdy tam docieramy to stoimy w strugach deszczu. Nadal nie dociera do mnie jak w najbardziej suchej porze roku może codziennie padać, od trzech dni.
Poddajemy się i kierujemy na Ałmaty. Nasz kierowca szaleje na drodze, ale mści się to na nim przed Chylik, gdzie wydawane przez auto odgłosy są coraz bardziej niepokojące. Dłuższą chwile zajmuje znalezienie mechanika. Gdy w końcu się odnalazł, hamulec tak się zblokował, że auto ani drgnie. W końcu 3 litrowy silnik wygrał z hamulcem, czego skutkiem było pęknięcie tarczy, wyciek płynu i tym samym koniec naszego autostopu.
Z jednej strony współczułam kierowcy, bo ogólnie go polubiłam, ale z drugiej strony to trzeba być kompletnym idiotą, żeby tak maltretować auto, które ma usterkę.
Utknęliśmy po raz kolejny w tym miasteczku. Zwiedziliśmy targ, poszliśmy na obiad do miejscowej jadłodajni. Wybieram Laghman - makaron z mięsem i warzywami. Za danie obiadowe i herbatę płacimy 600 KZT/os (6,60 zł). Godziny miją a w kwestii naprawy naszego auta postępów brak. Brat kierowcy szuka części w Ałmaty, więc nic tu po nas. Z Niemcami jedziemy taksówką do Ałmaty 1500 KZT/os. (16,50 zł0. Nie powinno Was zaskoczyć jeśli powiem, że przez całą drogę prawie cały czas leje.
Niemcy zostają w hostelu a my mamy nadzieję złapać nocny pociąg do Tarazu.
Na dworcu idziemy do informacji, pytamy czy ktoś mówi po angielsku. Pani zza szyby każe czekać. Po kilku minutach zjawia się młoda dziewczyna. Ale w kwestii języka angielskiego tylko tym różni się od pani z okienka, że teraz nie dzieli nas szyba. Mówimy o co nam chodzi a Pani prowadzi nas do biura sprzedaży biletów lotniczych, gdzie jedna kasjerka mówi po angielsku. Biletów na nocny pociąg brak. Gdy byłyśmy pierwszy dzień w Ałmaty to sprawdzałyśmy rozkład i miejsc było jeszcze sporo. Niestety są wakacje i trzeba się z tym liczyć. Nasz plan nie był tak precyzyjny aby kupić bilety kolejowy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem.
No ale przecież jeszcze istnieją łapówki. Być może znajdzie się dla nas miejsce w wyższej klasie. Niestety cena to ponad 8000 KZT. Gdy się nad tym zastanawiamy to kasjerka mówi że jednak lepiej jak kupimy bilety na poranny pociąg. Ostatecznie też na to się decydujemy. Ruszymy jutro o 7:34, cena 2490 KZT (27,39 zł). Pani wprowadziła taką atmosferę zakupów, przestrzegając że na wszystkie przejazdy jest mało biletów, że powinnyśmy kupić na kolejne odcinki podróży itd. W końcu dałam się w to wciągnąć i dokupiłam bilet na za 2 dni z szymkentu do Turkistanu za 1799 KZT (19,79 zł). Było to bez sensu, bo spokojnie można zrobić tą trasę autobusem czy marszrutką, które jeżdżą często i pewnie szybciej, a cena nie różni się. A my się wpakowałyśmy w podróż w środku nocy i kilka godzin snu na dworcu, ale o tym później.
Teraz pozostało nam znaleźć nocleg na dzisiaj. Było już po 20ej, jutro rano pociąg, więc nie było sensu wracać do centrum miasta. Taksówkarz wskazał nam hotel Taxar. Zajmuje on cały blok, ale wnętrze jest po remoncie. Najtańszy pokój ze wspólną łazienką to koszt 3500 LZT (38,50 zł). Jest dostęp do wi-fi, my poprosiłyśmy jeszcze o czajnik elektryczny i kubki. Jeszcze zaliczyłyśmy wieczorny shopping w supermarkecie no i czas spać.
P.S. Na dzisiaj chyba wystarczy materiału do lektury :-)Dzień 7 1 sierpnia 2016 r. Ałmaty - Taraz
Meldujemy się na dworcu z bezpiecznym zapasem czasu. Przy wejściu konduktor zabiera bilety i przy okazji sprawdza czy nazwiska zgadzają się z tymi w paszporcie. Mamy niestety miejsca na górze. Układ w pociągu wygląda następująco: pierwszy poziom, gdzie ma się dostęp do stolika, drugi poziom gdzie jest tak nisko że nie można się wyprostować przy siedzeniu i trzeci poziom stanowiący półkę na bagaże. Naszą miejscówkę można nazwać taką pół-trumną. Jak się wyprostowałam to nogi trochę mi wystawały, więc 2-metrowcy mogą mieć ciężko ;-). Pociąg był z otwartymi przedziałami, więckorytarz też stanowiły łóżka, tylko to dolne można było sprytnie zamienić w stolik i dwa krzesła. Na wejściu dostaje się pościel, ręcznik, który przed wyjściem trzeba oddać.
Nasza podróż trwała ponad 9h. W tym czasie wyspałyśmy się za wszystkie czasy, nawiązałyśmy kilka nowych znajomości. Ba.. nawet otrzymałyśmy zaproszenie do jakiejś wioski koło Kyzyłordy. W pociągu tętni życie, obwoźni handlarze, jubilerzy, małe gastronomie itd. My jedziemy tylko te kilka godzin, ale niektórzy pasażerowie spędzą tu kilka dni.
Największym mankamentem pociągu jest to, że pasażerowie w ogóle nie chcą i nie otwierają okien. Jest potwornie gorąco, bo zapomniałam wspomnieć że dzisiaj akurat pogoda wróciła do normy i nie pada.
Pociąg dojeżdża zgodnie z planem. Po wyjściu z dworca kierujemy się do wskazanego w przewodniku Lonely Planet hotelu Lirona. Niestety przy wejściu stoją 2 autokary i chwilę później okazuje się, że wszystkie pokoje są zajęte. Nie jest to dla nas dobra wiadomość, gdyż kolejny hotel podany w przewodniku to koszt prawie 100 zł. Jedziemy zatem miejskim busem do centrum 45 KZT (0,50 zł).
Nie wiem czy to kwestia dnia spędzonego w półtrumience czy też jakiegoś zatrucia pokarmowego, ale z każdą minutą czuję się coraz gorzej i to akurat w momencie kiedy grozi nam bezdomność. Człapie na ostatnich nogach, jest 35 stopni a ja mam dreszcze.
Kierujemy się na Hotel Komfort, który powinien być gdzieś w pobliżu, ale jakoś nie widać go na horyzoncie. Spotkana kobieta prowadzi nas do przystanku i zrywa kartki z ogłoszeniami z pokojami do wynajęcia. Oprócz tego mówi, żeby nie porozumiewać się po angielsku, bo wszyscy pomyślą, że jesteśmy Amerykankami i będą chcieli mnóstwo dolarów... bardzo pocieszające.
Jednak kupno karty sim i dogadywanie kwatery przez telefon, nie wiadomo gdzie i za ile przerosło nasze możliwości. Komfortu nadal brak, ale sprzedawca arbuzów kieruje nas na osiedle obok, gdzie są mieszkania do wynajęcia. Okolica nie wygląda zbyt zachęcająco, ale mieszkanie jest czyste i dosyć spore, no i najważniejsze kosztuje tylko 3000 KZT/dobę (33 zł). Ja mam wszystkiego dość więc i za 2x tyle też bym została.
Dzień kończy wizyta w osiedlowym sklepie, gdzie ochroniarz musiał przeszukać nasz mały plecak, bo przecież przejechałyśmy pół kontynentu po to żeby okraść osiedlowy sklepik.
Do dalszej eksploracji osiedla zabrakło nam odwagi po zmroku. Dzień 8 2 sierpnia 2016 r. Taraz - Szymkent - Sayram - Szymkent
Ale po co w ogóle przyjechałyśmy do Tarazu? Otóż jest to jedno z najstarszych miast w Kazachstanie, kiedyś przebiegał tędy Jedwabny Szlak. My chciałyśmy zobaczyć bazar Shakhristan, który ma w sobie jeszcze co nieco orientalnego klimatu. Co prawda w czytanych relacjach pojawiają się wzmianki o tym, że jest tu trochę chińszczyzny, ale nadal można poczuć to coś... Wcześniej był tu jeszcze Green Market, ale został zamknięty z powodu prac archeologicznych.
Ale wracając do naszego zwiedzania. Autobusem miejskim jedziemy na bazar. Okazało się, że jakoś ominęłyśmy właściwy przystanek. Trochę nas to zdziwiło, ale nie zniechęcamy się i wracamy się pieszo. Chodzimy, szukamy i jakoś tego bazaru nie widzimy. Nie była to kwestia naszej małej spostrzegawczości, ale tego że bazar został zamknięty. Zostały po nim tylko jakieś badziewne chodnikowe stragany.
Zatem nasze ostatnie dwa dni to kompletna strata czasu, tak jak i nasza wizyta w tym mieście. Szybka modyfikacja planu i decydujemy się jechać do Szymkentu.
Spacerując do centrum odwiedzamy meczet i dwa mauzolea... i to byłoby na tyle jeśli chodzi o Taraz.