Weekendowy wypad do Luksemburga planowałam już od dłuższego czasu, ale zazwyczaj jakoś się nie składało. Jednak w sierpniu nastąpił przełom w tej sprawie i dzięki splotowi różnych okoliczności (m.in. oddanie dnia wolnego w pracy 17.08, faza księżyca itd.) udało się zrealizować plan. Oczywiście sposób na przedostanie się do Luksemburga nie powinien być zaskakujący dla użytkowników F4F, czyli Wizzair z Warszawy Okęcie do Brukseli Charleroi i dalej autobus flibco (najniższa taryfa 5€ OW). Bilety lotnicze oczywiście po taniości – może godziny lotów nie są idealne, zwłaszcza TAM, ale przy odrobinie samodyscypliny można się zmobilizować
;-) 16.08.15, 06:30 – 08:35, Warszawa Okęcie – Bruksela Charleroi, 17.08.15, 20:55 – 22:50, Bruksela Charleroi - Warszawa Okęcie. Jako, że byłam po raz n-ty przelotem w Charleroi uznałam, że czas najwyższy ruszyć się poza lotnisko. Do tej pory moja najdalsza wycieczka była do stacji benzynowej Q8 przy lotniskowym rondzie, więc przy tym wypad do miasta wydawał się być wielką wyprawą. I tutaj zaczyna się już część "lux" wyjazdu, gdyż bilet na autobus miejski do Charleroi to koszt 5€ (linia A) w jedną stronę (tyle co flibco do Luksemburga). W samolocie trochę poczytałam na temat Charleroi, m.in. relacje z forum F4F i powiem szczerze, że raczej nie zachęcały do eksploracji miasta, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że zniechęcały. Jednak ciekawość u mnie zwyciężyła! Aby trafić na przystanek linii A należy po wyjściu z terminala pójść na lewo, po drodze są automaty z biletami - można płacić gotówką lub kartą, choć 100% pewności nie ma, bo jak ja kupowałam to działał tylko jeden z 4 biletomatów, który przyjmował tylko cash.
Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że w dni powszednie można skorzystać z tańszego autobusu (2,10€) nr 62, ale jeździ on niezwykle rzadko. Od razu mówię, że kierowca skrzętnie sprawdzał bilety, więc nie ma co liczyć na to, że przemkniemy niezauważeni
;-) Autobus jedzie ok. 20 minut - była niedziela, więc nie mam pojęcia jak to wygląda w dni robocze, w godzinach szczytu, o ile takie istnieją. Przystanek krańcowy jest przy dworcu kolejowym, zaszliśmy tam na chwilę, w celu pobrania mapki z informacji turystycznej - niestety w niedzielę nieczynne. Zatem decydujemy się na odważny krok, czyli zwiedzanie miasta bez wsparcia pomocy dydaktycznych. W budynku dworca są szafki na bagaż, gdyby ktoś był potrzebujący
:-)
Samo otoczenie dworca było dla mnie całkiem spoko, ale po przejściu na drugą stronę wielkiej wody skonfrontowałam otaczającą rzeczywistość z tym co czytałam na temat miasta i niestety wszystko się zgadzało - puste uliczki, lekki syf i ogólna deprecha. Zaczęłam się zastanawiać co tu robić przez 2,5h. Jednak krążąc dalej uliczkami dotarliśmy do parku miejskiego, który dawał oznaki życia miasta, wzięłam to za dobrą monetę. Okazało się, że w niedzielę w mieście odbywa się targ/bazar/market (nie wiem jak to nazwać). Kręciło się tam naprawdę dużo ludzi, więc w jednej chwili trafiliśmy do innego świata. Sam bazar rozciągał się na kilku ulicach, nie był jakiś bardzo porywający, ale najważniejsze, że byli jacyś ludzie wokół i coś się działo. Na bazarze był sektor odzieżowy, zoologiczny, gastronomiczny i bardzo rozbudowana sekcja ogrodnicza. Jako, że większość atrakcji miasta mieliśmy odhaczone
:-) to zdecydowaliśmy się przysiąść w ogródku kawiarni na kawę (2€) i/lub sangrię (3 €).
Nie będę kłamała, że czas w spędzony w Charleroi bardzo szybko mija, napiszę tylko , że musieliśmy wracać w okolice dworca na powrotny autobus linii A.
Bilety można kupić w automacie na przystanku - tutaj już wszystko działało jak należy, zarówno karta jak i gotówka. I tym oto sposobem udało mi się odwiedzić Charleroi. Miasto nie zachwyca, ale muszę przyznać, że ostatecznie byłam pozytywnie zaskoczona, ale to pewnie dlatego, że był ten miejski market i świeciło piękne słoneczko - bulwar wzdłuż rzeczki też był całkiem ok. Jak ktoś ma dłuższą przesiadkę to warto się wybrać, natomiast na pewno nie traktowałabym Charleroi jako miasta docelowego podróży. Po osiągnięciu lotniska i kwadransie zażywania kąpieli słonecznej "pod pegazem" nadjechał nasz flibco do Luksemburga.
Podróż minęła bez większych atrakcji, wszystko zgodnie z rozkładem, bo jakżeby inaczej w idealnym mieście - siedzibie parlamentu europejskiego.
Luksemburg jest miastem dosyć problemowym jeśli chodzi o niskobudżetowe noclegi. Znajdziemy tutaj jeden hostel w cenie ok. 20 €/os - Youth Hostel Luxembourg City. Co prawda nasz weekend miał być niskobudżetowy, ale jednak w wariancie lux, zatem zdecydowaliśmy się na hotel Parc Belle Vue - miałam trochę punktów do wykorzystania na travelpony.com, więc dopłata do hotelu była bardziej opłacalna niż nocleg w hostelu. Do hotelu powędrowaliśmy pieszo, zachodząc przy okazji do Carrefoura Express, zlokalizowanego niedaleko dworca. Jeszcze drobna uwaga dla tych, którzy nie lubią chodzić
;-) czyli coś na temat wypożyczenia rowerów miejskich. Przed wyjazdem zrobiłam mały research na ten temat, choć ostatecznie na miejscu nie skorzystałam z roweru miejskiego Aby wypożyczyć rower trzeba mieć kartę rowerową (roczną lub 7-dniową). Sama karta kosztuje 1€, jednak aby ją otrzymać trzeba posiadać kartę kredytową, na której zostanie zablokowana kaucja w wysokości 150€ - po upływie ważności karty rowerowej kaucja powinna być odblokowana. Pierwsze 30 min jazdy jest bezpłatne. Stacji jest trochę, więc myślę, że spokojnie można dojechać do kolejnej w ciągu tych bezpłatnych 30 min. Więcej na ten temat tutaj: http://www.en.veloh.lu/
Hotel Parc Belle Vue jest bardzo ładnie położony, nad rzeką Alzette i blisko centrum. Hotel składa się z dwóch części, podczas zameldowania pani poinformowała nas jak dotrzeć do naszego pokoju - po wyjściu z recepcji prosto i skręcić w prawo za Św. Józefem. Jak widać wyjazd ma w sobie również pierwiastek boski
;-)
Po zrzuceniu tobołków w pokoju postanowiliśmy wybrać się na popołudniową/wieczorną eksplorację miasta. Widoki trochę psuły prace budowlane wokół starówki no i ciągnący się w nieskończoność remont mostu Adolfa, ale ogólne, pierwsze wrażenie było bardzo dobre. O tym, że znajdujemy się w świecie "lux" uświadomił nas widok bezdomnego, który rozłożył swoje obozowisko pod witryną sklepową na starówce, jednak nie spał on na kartonach, ale w całkiem dobrze wyglądającym śpiworze. Postanowiliśmy pospacerować po starówce a potem wybrać się na słynne kazamaty. Byłam pod wrażeniem tego, że wokół historycznych fortyfikacji jest bardzo czysto, pomimo tego, że kręci się tam sporo ludzi wieczorami. Przy okazji zaszliśmy jeszcze na do starówkowej informacji turystycznej, ale spóźniliśmy się jakiś kwadrans i było już zamknięte, ale przynajmniej jest czynna w niedzielę.
W drodze powrotnej starówką, mój towarzysz zaszedł do miejskiego szaletu, który był bezpłatny i co najważniejsze dobrze utrzymany. Dla rodzinnych wycieczek dodam, że znajdował się tam przewijak. Ale nie kwestia łazienki jest tutaj najważniejsza. Drzwi wejściowe do budynku z toaletami znajdowały się na przeciwko obozowiska wspomnianego wcześniej bezdomnego. Czekając chwilę i obserwując okolice, kątem oka zauważyłam, że nasz bohater gmera coś obok śpiwora - wytężyłam wzrok i co... bezdomny wyciąga laptopa i zaczyna coś pisać. Nie powiem, przeżyłam lekki szok.
Jednak nie ma się co dziwić skoro jesteśmy w kraju gdzie płaca minimalna jest 5x wyższa niż w Polsce, a o średniej krajowej lepiej nie myśleć.
Tak oto kończy się pierwszy dzień naszego weekendu, cdn...Drugi i zarazem ostatni dzień w Luksemburgu rozpoczęliśmy od śniadania, które było w cenie noclegu. Muszę przyznać, że śniadanie było naprawdę super, podane w formie bufetu, duży wybór potraw oprócz tego kawa, cappuccino, latte co tylko dusza zapragnie, jajecznica robiona na zamówienie a nie jakieś bełt stojący od świtu w podgrzewaczu. Pierwsze kroki skierowaliśmy ponownie do informacji turystycznej w celu pobrania mapki. Bohater dnia wczorajszego słuchał jakiejś muzy na słuchawkach ze smartphone’a, ale tym razem już w ogólnie nie zrobiło to na mnie wrażenia
;-) Szybka wizyta na poczcie w celu rozmienienia kasy – po drodze widzieliśmy tylko automaty biletowe, które przyjmują tylko monety. Po wyjściu z poczty okazało się, że na pobliskim przystanku są również biletomaty, które akceptują płatność kartą, jakoś wcześniej nie wpadły nam w oko.
Po wykonaniu tych zbędnych operacji postanowiliśmy udać się autobusem za wielką wodę czyli w okolice luksemburskiej filharmonii. Budynek całkiem fajny, ale przy operze w oslo wypada dość blado.
Jeśli odejdziemy trochę od głównej ulicy to dotrzemy do Muzeum Sztuki Współczesnej Mudam, które znajduje się w sąsiedztwie fortu parku Dräi Eechelen, skąd możemy mamy ładny widok na luksemburską starówkę.
Następnie chcieliśmy podjechać autobusem do Luxexpo, niestety w autobusie nie było tabliczki z przystankami, więc pech chciał przejechaliśmy. W normalnej sytuacji wysiedlibyśmy na kolejnym przystanku. Niestety w tym przypadku zamiast kolejnego przystanku, autobus wjechał na autostradę, potem jakiś zjazd i kolejny, aż wylądowaliśmy na luksemburskiej prowincji. Uznaliśmy, że dojedziemy na pętli, która na pewno za chwilę będzie. Po raz kolejny zaskoczenie, praktycznie pusty autobus jechał i jechał aż chyba dotarliśmy do granic kraju. Przez tą nieplanowaną przejażdżkę mogliśmy zapomnieć o tym, że zdążymy dzisiaj pojechać na cmentarz US Army. Jednak zwiedzanie luksemburskiej wsi, gdzie obok stadka krów przejeżdża kolejno porsche i ferrari, ma w sobie jakiś urok
;-) Z późniejszego śledztwa wynika, że odwiedziliśmy miasteczko Oberanven.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy na mały shopping do Auchan, gdzie piwo Żywiec zostało ulokowane na półce „Piwa świata”
;-)
Następnie spacerkiem zwiedziliśmy nowoczesną dzielnicę Kirchberg, gdzie mogliśmy się przekonać jak bardzo „praca wre” w budynkach związanych z parlamentem europejskim – w kilku dużych biurowcach pracowało może z 10 osób, bardziej wyglądało to jak wymarłe miasteczko. Później cofnęliśmy się do centrum miasta, zachodząc do katedry Notre-Dame, ale naszym celem było znalezienie windy do dolnej części miasta. Udało się
:-)
Winda zawiezie nas z plateau du Saint-Esprit do Barrio Grund. Oczywiście przejazd jest darmowy, tylko jeśli trafi się na wycieczkę to trzeba trochę odczekać, bo winda nie jest zbyt szybka. Dolne miasteczko jest bardzo ładne i idealne nadaje się na leniwy spacer, jest wiele zakamarków, w których można się „zgubić”.
To był nasz ostatni punkt zwiedzania, gdyż czas naglił. Wróciliśmy autobusem miejskim na dworzec kolejowy. Na koniec wstrząsnęła nami pewna rzecz. Otóż w Luksemburgu, jednej z siedzib Unii Europejskiej, która to apeluje o szeroko rozumianą tolerancję, równouprawnienie itd., damska toaleta na dworcu jest 2-krotnie droższa niż męska… Skandal
;-) Nasz flixbus do Charleroi nadpędził z kilkuminutowym opóźnieniem. Należy pamiętać, że Flixbus przy dworcu kolejowym nie ma głównego przystanku, więc tylko wysadza/zabiera pasażerów i odjeżdża. Po dojeździe do lotniska okazało się, że pogoda jest masakryczna, pada, zimno i wieje… zatem nici z piwka pod Pegazem a w dodatku samolot opóźnił się ponad 30 min. Ale ostatecznie Happy End
;-)
Karolina_s napisał:Po wykonaniu tych zbędnych operacji postanowiliśmy udać się autobusem za wielką wodę czyli w okolice luksemburskiej filharmonii. Budynek całkiem fajny, ale przy operze w oslo wypada dość blado. blado blado
:Pliczy sie co w srodku a tam wszytko na swoim miejscu
Oczywiście sposób na przedostanie się do Luksemburga nie powinien być zaskakujący dla użytkowników F4F, czyli Wizzair z Warszawy Okęcie do Brukseli Charleroi i dalej autobus flibco (najniższa taryfa 5€ OW).
Bilety lotnicze oczywiście po taniości – może godziny lotów nie są idealne, zwłaszcza TAM, ale przy odrobinie samodyscypliny można się zmobilizować ;-)
16.08.15, 06:30 – 08:35, Warszawa Okęcie – Bruksela Charleroi,
17.08.15, 20:55 – 22:50, Bruksela Charleroi - Warszawa Okęcie.
Jako, że byłam po raz n-ty przelotem w Charleroi uznałam, że czas najwyższy ruszyć się poza lotnisko.
Do tej pory moja najdalsza wycieczka była do stacji benzynowej Q8 przy lotniskowym rondzie, więc przy tym wypad do miasta wydawał się być wielką wyprawą.
I tutaj zaczyna się już część "lux" wyjazdu, gdyż bilet na autobus miejski do Charleroi to koszt 5€ (linia A) w jedną stronę (tyle co flibco do Luksemburga).
W samolocie trochę poczytałam na temat Charleroi, m.in. relacje z forum F4F i powiem szczerze, że raczej nie zachęcały do eksploracji miasta, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że zniechęcały. Jednak ciekawość u mnie zwyciężyła!
Aby trafić na przystanek linii A należy po wyjściu z terminala pójść na lewo, po drodze są automaty z biletami - można płacić gotówką lub kartą, choć 100% pewności nie ma, bo jak ja kupowałam to działał tylko jeden z 4 biletomatów, który przyjmował tylko cash.
Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że w dni powszednie można skorzystać z tańszego autobusu (2,10€) nr 62, ale jeździ on niezwykle rzadko.
Od razu mówię, że kierowca skrzętnie sprawdzał bilety, więc nie ma co liczyć na to, że przemkniemy niezauważeni ;-)
Autobus jedzie ok. 20 minut - była niedziela, więc nie mam pojęcia jak to wygląda w dni robocze, w godzinach szczytu, o ile takie istnieją.
Przystanek krańcowy jest przy dworcu kolejowym, zaszliśmy tam na chwilę, w celu pobrania mapki z informacji turystycznej - niestety w niedzielę nieczynne. Zatem decydujemy się na odważny krok, czyli zwiedzanie miasta bez wsparcia pomocy dydaktycznych. W budynku dworca są szafki na bagaż, gdyby ktoś był potrzebujący :-)
Samo otoczenie dworca było dla mnie całkiem spoko, ale po przejściu na drugą stronę wielkiej wody skonfrontowałam otaczającą rzeczywistość z tym co czytałam na temat miasta i niestety wszystko się zgadzało - puste uliczki, lekki syf i ogólna deprecha. Zaczęłam się zastanawiać co tu robić przez 2,5h. Jednak krążąc dalej uliczkami dotarliśmy do parku miejskiego, który dawał oznaki życia miasta, wzięłam to za dobrą monetę. Okazało się, że w niedzielę w mieście odbywa się targ/bazar/market (nie wiem jak to nazwać).
Kręciło się tam naprawdę dużo ludzi, więc w jednej chwili trafiliśmy do innego świata. Sam bazar rozciągał się na kilku ulicach, nie był jakiś bardzo porywający, ale najważniejsze, że byli jacyś ludzie wokół i coś się działo. Na bazarze był sektor odzieżowy, zoologiczny, gastronomiczny i bardzo rozbudowana sekcja ogrodnicza. Jako, że większość atrakcji miasta mieliśmy odhaczone :-) to zdecydowaliśmy się przysiąść w ogródku kawiarni na kawę (2€) i/lub sangrię (3 €).
Nie będę kłamała, że czas w spędzony w Charleroi bardzo szybko mija, napiszę tylko , że musieliśmy wracać w okolice dworca na powrotny autobus linii A.
Bilety można kupić w automacie na przystanku - tutaj już wszystko działało jak należy, zarówno karta jak i gotówka.
I tym oto sposobem udało mi się odwiedzić Charleroi. Miasto nie zachwyca, ale muszę przyznać, że ostatecznie byłam pozytywnie zaskoczona, ale to pewnie dlatego, że był ten miejski market i świeciło piękne słoneczko - bulwar wzdłuż rzeczki też był całkiem ok. Jak ktoś ma dłuższą przesiadkę to warto się wybrać, natomiast na pewno nie traktowałabym Charleroi jako miasta docelowego podróży.
Po osiągnięciu lotniska i kwadransie zażywania kąpieli słonecznej "pod pegazem" nadjechał nasz flibco do Luksemburga.
Podróż minęła bez większych atrakcji, wszystko zgodnie z rozkładem, bo jakżeby inaczej w idealnym mieście - siedzibie parlamentu europejskiego.
Luksemburg jest miastem dosyć problemowym jeśli chodzi o niskobudżetowe noclegi. Znajdziemy tutaj jeden hostel w cenie ok. 20 €/os - Youth Hostel Luxembourg City.
Co prawda nasz weekend miał być niskobudżetowy, ale jednak w wariancie lux, zatem zdecydowaliśmy się na hotel Parc Belle Vue - miałam trochę punktów do wykorzystania na travelpony.com, więc dopłata do hotelu była bardziej opłacalna niż nocleg w hostelu.
Do hotelu powędrowaliśmy pieszo, zachodząc przy okazji do Carrefoura Express, zlokalizowanego niedaleko dworca.
Jeszcze drobna uwaga dla tych, którzy nie lubią chodzić ;-) czyli coś na temat wypożyczenia rowerów miejskich. Przed wyjazdem zrobiłam mały research na ten temat, choć ostatecznie na miejscu nie skorzystałam z roweru miejskiego Aby wypożyczyć rower trzeba mieć kartę rowerową (roczną lub 7-dniową). Sama karta kosztuje 1€, jednak aby ją otrzymać trzeba posiadać kartę kredytową, na której zostanie zablokowana kaucja w wysokości 150€ - po upływie ważności karty rowerowej kaucja powinna być odblokowana. Pierwsze 30 min jazdy jest bezpłatne. Stacji jest trochę, więc myślę, że spokojnie można dojechać do kolejnej w ciągu tych bezpłatnych 30 min. Więcej na ten temat tutaj: http://www.en.veloh.lu/
Hotel Parc Belle Vue jest bardzo ładnie położony, nad rzeką Alzette i blisko centrum. Hotel składa się z dwóch części, podczas zameldowania pani poinformowała nas jak dotrzeć do naszego pokoju - po wyjściu z recepcji prosto i skręcić w prawo za Św. Józefem. Jak widać wyjazd ma w sobie również pierwiastek boski ;-)
Po zrzuceniu tobołków w pokoju postanowiliśmy wybrać się na popołudniową/wieczorną eksplorację miasta. Widoki trochę psuły prace budowlane wokół starówki no i ciągnący się w nieskończoność remont mostu Adolfa, ale ogólne, pierwsze wrażenie było bardzo dobre.
O tym, że znajdujemy się w świecie "lux" uświadomił nas widok bezdomnego, który rozłożył swoje obozowisko pod witryną sklepową na starówce, jednak nie spał on na kartonach, ale w całkiem dobrze wyglądającym śpiworze.
Postanowiliśmy pospacerować po starówce a potem wybrać się na słynne kazamaty. Byłam pod wrażeniem tego, że wokół historycznych fortyfikacji jest bardzo czysto, pomimo tego, że kręci się tam sporo ludzi wieczorami. Przy okazji zaszliśmy jeszcze na do starówkowej informacji turystycznej, ale spóźniliśmy się jakiś kwadrans i było już zamknięte, ale przynajmniej jest czynna w niedzielę.
W drodze powrotnej starówką, mój towarzysz zaszedł do miejskiego szaletu, który był bezpłatny i co najważniejsze dobrze utrzymany. Dla rodzinnych wycieczek dodam, że znajdował się tam przewijak. Ale nie kwestia łazienki jest tutaj najważniejsza. Drzwi wejściowe do budynku z toaletami znajdowały się na przeciwko obozowiska wspomnianego wcześniej bezdomnego. Czekając chwilę i obserwując okolice, kątem oka zauważyłam, że nasz bohater gmera coś obok śpiwora - wytężyłam wzrok i co... bezdomny wyciąga laptopa i zaczyna coś pisać. Nie powiem, przeżyłam lekki szok.
Jednak nie ma się co dziwić skoro jesteśmy w kraju gdzie płaca minimalna jest 5x wyższa niż w Polsce, a o średniej krajowej lepiej nie myśleć.
Tak oto kończy się pierwszy dzień naszego weekendu, cdn...Drugi i zarazem ostatni dzień w Luksemburgu rozpoczęliśmy od śniadania, które było w cenie noclegu. Muszę przyznać, że śniadanie było naprawdę super, podane w formie bufetu, duży wybór potraw oprócz tego kawa, cappuccino, latte co tylko dusza zapragnie, jajecznica robiona na zamówienie a nie jakieś bełt stojący od świtu w podgrzewaczu.
Pierwsze kroki skierowaliśmy ponownie do informacji turystycznej w celu pobrania mapki. Bohater dnia wczorajszego słuchał jakiejś muzy na słuchawkach ze smartphone’a, ale tym razem już w ogólnie nie zrobiło to na mnie wrażenia ;-)
Szybka wizyta na poczcie w celu rozmienienia kasy – po drodze widzieliśmy tylko automaty biletowe, które przyjmują tylko monety. Po wyjściu z poczty okazało się, że na pobliskim przystanku są również biletomaty, które akceptują płatność kartą, jakoś wcześniej nie wpadły nam w oko.
Po wykonaniu tych zbędnych operacji postanowiliśmy udać się autobusem za wielką wodę czyli w okolice luksemburskiej filharmonii. Budynek całkiem fajny, ale przy operze w oslo wypada dość blado.
Jeśli odejdziemy trochę od głównej ulicy to dotrzemy do Muzeum Sztuki Współczesnej Mudam, które znajduje się w sąsiedztwie fortu parku Dräi Eechelen, skąd możemy mamy ładny widok na luksemburską starówkę.
Następnie chcieliśmy podjechać autobusem do Luxexpo, niestety w autobusie nie było tabliczki z przystankami, więc pech chciał przejechaliśmy. W normalnej sytuacji wysiedlibyśmy na kolejnym przystanku. Niestety w tym przypadku zamiast kolejnego przystanku, autobus wjechał na autostradę, potem jakiś zjazd i kolejny, aż wylądowaliśmy na luksemburskiej prowincji. Uznaliśmy, że dojedziemy na pętli, która na pewno za chwilę będzie. Po raz kolejny zaskoczenie, praktycznie pusty autobus jechał i jechał aż chyba dotarliśmy do granic kraju. Przez tą nieplanowaną przejażdżkę mogliśmy zapomnieć o tym, że zdążymy dzisiaj pojechać na cmentarz US Army.
Jednak zwiedzanie luksemburskiej wsi, gdzie obok stadka krów przejeżdża kolejno porsche i ferrari, ma w sobie jakiś urok ;-) Z późniejszego śledztwa wynika, że odwiedziliśmy miasteczko Oberanven.
W drodze powrotnej zahaczyliśmy na mały shopping do Auchan, gdzie piwo Żywiec zostało ulokowane na półce „Piwa świata” ;-)
Następnie spacerkiem zwiedziliśmy nowoczesną dzielnicę Kirchberg, gdzie mogliśmy się przekonać jak bardzo „praca wre” w budynkach związanych z parlamentem europejskim – w kilku dużych biurowcach pracowało może z 10 osób, bardziej wyglądało to jak wymarłe miasteczko.
Później cofnęliśmy się do centrum miasta, zachodząc do katedry Notre-Dame, ale naszym celem było znalezienie windy do dolnej części miasta. Udało się :-)
Winda zawiezie nas z plateau du Saint-Esprit do Barrio Grund. Oczywiście przejazd jest darmowy, tylko jeśli trafi się na wycieczkę to trzeba trochę odczekać, bo winda nie jest zbyt szybka.
Dolne miasteczko jest bardzo ładne i idealne nadaje się na leniwy spacer, jest wiele zakamarków, w których można się „zgubić”.
To był nasz ostatni punkt zwiedzania, gdyż czas naglił. Wróciliśmy autobusem miejskim na dworzec kolejowy.
Na koniec wstrząsnęła nami pewna rzecz. Otóż w Luksemburgu, jednej z siedzib Unii Europejskiej, która to apeluje o szeroko rozumianą tolerancję, równouprawnienie itd., damska toaleta na dworcu jest 2-krotnie droższa niż męska… Skandal ;-)
Nasz flixbus do Charleroi nadpędził z kilkuminutowym opóźnieniem. Należy pamiętać, że Flixbus przy dworcu kolejowym nie ma głównego przystanku, więc tylko wysadza/zabiera pasażerów i odjeżdża.
Po dojeździe do lotniska okazało się, że pogoda jest masakryczna, pada, zimno i wieje… zatem nici z piwka pod Pegazem a w dodatku samolot opóźnił się ponad 30 min. Ale ostatecznie Happy End ;-)